Taki sen zwiastuje podobno zawarcie jakiś ciekawych znajomości, może także świadczyć o niskiej samoocenie i lękach osoby śniącej. To istotnie ciekawy motyw. W roku 2011 Jass Whedon i Drew Goddard stworzyli horror, w którym wiodący motyw domku w lesie doprowadził ich do zdobycia nagrody Saturna. A gdyby taki tajemniczy domek pośrodku lasu był gdzieś tuż obok nas?
Wiele lat przed wojną istniał taki budynek. Przypisany był do Szamot, ale zlokalizowany był pośród łąk i lasów otaczających zarówno Szamoty jak i Atanazyn. Z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Chatka wyjęta niemalże z baśni braci Grimm.
CZYTAJ TAKŻE: OSTATNI OGRODNIK W CHODZIEŻY
- Widok z okien rozpościerał się na łąki i drogę polną, a za domem rósł las iglasty. - opowiada jego ówczesna mieszkanka Irena Myler (wówczas Tabaka). Kobieta mieszkała tam z rodzicami i jedenaściorgiem rodzeństwa. Dom był własnością Niemca Filipa, u którego pracowali rodzice pani Ireny.Wszystkim żyło się dobrze, spokojnie, a co najważniejsze w zgodzie. Wybuchła wojna. Pewnej nocy w 1941roku doszło do wysiedlenia rodziny Tabaków.
- Miałam wtedy 4 latka - kontynuuje pani Irena. Nagle przyszli do nas w nocy i kazali się spakować. Rodzice i dziesiątka rodzeństwa. Tylko jedna siostra była akurat na robocie, doiła krowy u sąsiada i dlatego tam została. Potem wpakowali nas do pociągu towarowego. W nocy leżeliśmy jeden na drugim. I tak ostatni raz widziałam ten dom. Po wojnie powrót do niego był bolesną konfrontacją z ówczesną rzeczywistością, gdyż z ukochanego siedliska nie zostało nic. Niemcy zostali z niego wypędzeni, a sam budynek nie nadawał się do zamieszkania. Pani Tabakowa usiadła i przez trzy godziny szlochała z bezradności. Dziś po starym domku nie ma już śladu. Długie lata istniały jeszcze ruiny, a także studnia, która stałą się łąkowym śmietniskiem, bowiem zasypywana była regularnie gnijącymi liśćmi kapusty. Wypełniona po brzegi zniknęła z pola widzenia. Jest jeszcze mały ślad obecności po naszym kochanym domku. To zdziczałe drzewa śliwek. Mama pani Ireny wyrzucała przez okno pestki owoców, kiedy smażyła powidła lub gotowała kompoty.
- Wiele lat odwiedzałam to miejsce. W końcu domek w lesie to było moje dzieciństwo - wspomina pani Irena. Teraz bywam tu rzadziej, ale zawsze ciągnie mnie na stare śmieci. Posiedzę, podumam. Zdaje mi się, że widzę ten dom, czuję zapach smażonych powideł. I choć minęło tyle lat, miejsce to jest mi bliskie jak za dawnych czasów.
Kiedy zakończyłyśmy rozmowę w przytulnym mieszkanku pani Ireny, nagle spostrzegłam gotujące się śliwki na kuchence. - Smażę powidła - powiedziała pani Irena. Przypadek - pomyślałam? Nigdy w życiu. Historia znów zatoczyła jakieś koło.
Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?