Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przypominamy najchętniej czytane teksty: Ostatni chodzieski ogrodnik (ZDJĘCIA)

Bożena Wolska
Przy ulicy Kościuszki w Chodzieży mieści się kwiaciarnia. Pod tym samym adresem Bolesław Weber przez całe lata prowadził ogrodnictwo i zaopatrywał mieszkańców w świeże warzywa, nasiona, rozsady, nowalijki, a później i kwiaty.

Tekst ukazał się w Chodzieżaninie w 2017 roku
Alicja Weber -Kwaśniewska wraz ze swoimi córkami prowadzi kwiaciarnię przy ulicy Kościuszki w Chodzieży. Pod tym samym adresem jej ojciec przez całe lata prowadził ogrodnictwo i zaopatrywał mieszkańców w świeże warzywa, nasiona, rozsady, nowalijki, a później i kwiaty. Był niezwykłym ogrodnikiem, za komuny ,,badylarzem”, wspaniałym ojcem i dziadkiem...
- Całe dzieciństwo spędziłam w ojca szklarni - wspomina pani Alicja. Najlepszym zajęciem dla niej było usadowienie się pod stojącym tam stołem i grzebanie w wilgotnej ziemi, szukanie dżdżownic, ,,wypiekanie babek”. Historia powtórzyła się później, czworo jej dzieci również dzieciństwo spędziło w dziadka szklarni... Taka rodzinna tradycja!

Nauki u hrabiego
Bolesław Weber urodził się w 1903 roku pod Inowrocławiem, a jego ojciec był młynarzem i - jakby dzisiaj można powiedzieć - obszarnikiem.
- Tata opowiadał, że jego babcia od strony mamy była jak wówczas mówiono ,,babką”. Znała się na ziołach i potrafiła pomagać ludziom. Mój tata chyba po niej odziedziczył pewne umiejętności - wspomina pani Alicja, a jej córka Aniela dodaje, że także i ona ma coś z tych umiejętności.
Młody Bolesław, zapewne kierowany miłością do roślin, kiedy przyszło mu wybrać zawód nie wahał się ani momentu. - Mój tata miał siedmiu braci i siostrę. Dziadek chciał aby każde z jego dzieci miało dobry fach w ręku i dlatego, każdy z synów w wieku 14 lat wychodził z domu na nauki. Jeden został piekarzem, inny kaflarzem, jeszcze inny robił karierę w wojsku - wówczas niemieckim - opowiada pani Alicja. - A tata wybrał ogrodnictwo, nauki pobierał w majątku hrabiego Skarbka. Niestety, jakoś nie zapytaliśmy nigdy taty, gdzie to dokładnie było. Dzisiaj nie potrafimy już tego ustalić.

Bolesław Weber do końca swojego długiego życia, bo do 100 lat zabrakło mu trzech miesięcy, wspominał początek swojej kariery ogrodniczej. Hrabia był światowym człowiekiem, wszechstronnie wykształconym, który swoją wiedzą dzielił się chętnie, a młody Bolesław czerpał całymi garściami. I dlatego znał się na roślinach, na gwiazdach, potrafił przepowiadać pogodę, biegle władał językiem niemieckim i miał otwartą głowę na wszelkie nowinki i był ciekawy świata.
- Tata przejął także od hrabiego wielkopańskie maniery i miał taki swój wyrobiony styl - mówi pani Alicja. - Opowiadał nam o pięknych oranżeriach hrabiego, gdzie hodowano cytrusy. Mówił nam, że w grudniu stoły uginały się pod pomarańczami, a my - ja i moi bracia - słuchaliśmy z otwartymi ustami pytaliśmy: ,,Skąd były”. A on wtedy zawsze odpowiadał: ,,No przecież ja hodowałem”!

Był ogrodnikiem w Sanatorium

Dlaczego 23-letni Bolesław wybrał Chodzież? Rodzinie opowiadał po prostu, że kiedyś przejeżdżał przez miasto i mu się bardzo spodobało. A ponieważ był kawalerem, miał pieniądze od swojego ojca na start życiowy, to tutaj osiadł. Wydzierżawił ziemię na Urbanowie i zajął się ogrodnictwem. Ożenił się z modystką - właścicielką sklepu z kapeluszami i doczekali się dwóch synów, a później wybuchła wojna.
- Tata opowiadał, że został zmobilizowany i miał dotrzeć do Warszawy. Wyruszył na rowerze, ale dojechał do Sochaczewa, gdy nadeszła wiadomość, że stolica skapitulowała - wspomina Alicja Weber-Kwaśniewska. - Tata wracał dwa tygodnie do domu.
Niemcy zabrali ogrodnictwo, a pana Webera skierowali do Sanatorium, do pracy w ogrodnictwie. W czasie wojny przyjeżdżali tam Niemcy z odległych stron, była to luksusowa klinika. Przy niej działało duże gospodarstwo, które dostarczało wszystkich potrzebnych produktów, a jednym z jego składników było właśnie ogrodnictwo. Zadaniem pana Webera było dbanie o to, aby przez cały czas na stole były świeże warzywa. Do pomocy zatrudniał Polaków z Chodzieży i dzięki temu nie jednego uratował przed wywózką na roboty. Zyskał także szacunek dyrektora szpitala, gdy nie zgodził się na podpisanie listy folksdojcz (volksdeutsch). Za to jednak został zatrzymany przez gestapo i z całą rodziną miał być wywieziony, albo na roboty, albo do Oświęcimia. Nie wiedział tego dokładnie, ale kiedy po wojnie wspominał tamten czas, podejrzewał, że miał trafić do Oświęcimia. Uratował go dyrektor Sanatorium, którego zaniepokoiła nieobecność ogrodnika, dowiedział się o sytuacji i wywalczył w gestapo zwolnienie go. Pan Weber w szklarniach sanatoryjnych przepracował do końca wojny.

,,Badylarz”

Po wojnie Bolesław Weber zajął się ogrodnictwem w poniemieckim gospodarstwie przy Kościuszki, które mieściło się w sąsiedztwie budynku ,,muzealnego”. Były tam cztery szklarnie oraz inspekty. Po paru latach władzę kazały panu Weberowi założyć spółdzielnię, ponieważ się nie zgodził musiał opuścić gospodarstwo. On jednak miał już plan awaryjny. W 1948 roku kupił od Niemca budynek przy ulicy Kościuszki 19, z tyłu było gospodarstwo i około 1000 metrów kwadratowych ziemi, to mu wystarczyło, aby rozwijać ogrodnictwo.
Pani Alicja urodziła się już w tym domu i jako dziecko pamięta, jak rodzice produkowali sami nasiona, hodowali nowalijki, rozsady, a później pod szklarnią ogórki i kwiaty.
- Początkowo szklarnia była zupełnie inne niż obecna. Była to głęboka ziemianki przykryte szklanym dachem. W rogu stał piec, który ogrzewał powietrze, które kanałami było rozprowadzane po szklarni. Gorąco tam było, wigotno i wszystko rosło niesamowicie. Tata później wybudował nową szklarnię i to było naprawdę ,,coś”. Była zautomatyzowana, na korbkę otwierany był dach - mówi pani Alicja .
Ta szklarnia robiła furorę wśród dzieci, które przychodziły ją oglądać. Zresztą, dzieci przychodziły także oglądać ozdobne rośliny, szczególnie zachwycone były ogromną palmą, która rosła w rogu szklarni.
Bolesław Weber, choć nie miał złych stosunków z władzami miasta i nieraz jej przedstawiciele przesiadywali u niego w ,,kanciapce”, to nie uchronił się przed mianem ,,badylarza”. Jego córka tak wspomina: - Dokładali mu jakieś domiary, wciąż a to miał czegoś za mało, a to czegoś za dużo... Bracia mieli kłopot, aby dostać się na studia .

Córka swojego ojca
Alicja przez całe lata chłonęła atmosferę szklarniową i nie wyobrażała sobie, że może wybrać inny zawód. Pan Weber bardzo się ucieszył, że jedynaczka chce iść na ogrodnictwo - w Starej Łubiance czekało na nią miejsce. Ona jednak postanowiła wybrać szkołę naprawdę porządną, wahała się między Wisłą, a Pruszczem Gdańskim. Ostatecznie wygrała druga lokalizacja. Bolesław Weber nie chciał wysyłać córki aż tak daleko, ale ostatecznie zgodził się, bo czegóż nie robi się dla jedynaczki? Pojechał tam z nią i czekał aż zda egzaminy, a ona je zdała świetnie i dostała się, choć o każde miejsce ubiegało się pięciu kandydatów. Pani Alicja wspomina szkołę bardzo dobrze, również wiele nauczyła się podczas praktyk między innymi w Ogrodzie Botanicznym we Wrocławiu. - Miałam świetnych nauczycieli, naukowców którzy nauczyli mnie wszystkiego - wspomina. Po szkole wróciła do domu i znalazła pracę w ogrodnictwie kolejowym w Pile, gdzie hodowano kwiaty na rabaty przed wszystkim dworcami kolejowymi. Później wyszła za mąż, urodziła dzieci i postanowiła otworzyć kwiaciarnię. Nie od razu otrzymała zgodę na to, aby otworzyć ją przy ul. Kościuszki. Miała więc kwiaciarnie w różnych miejscach w Chodzieży, Margoninie, Szamocinie, a dopiero w 1995 roku otrzymała zgodę na uruchomienie obecnego punktu.

Senior rodu

Choć Bolesław Weber rozumiał zmieniającą się rzeczywistość i nie protestował, gdy zaniechano tradycyjnego ogrodnictwa, to jednak rodzina nie zdecydowała na to, aby zlikwidować jego szklarnię. Była nieodłącznym elementem ich ogrodu aż do 2003 roku, do śmierci Bolesława. - Tata zmarł trzy miesiące przed swoimi setnymi urodzinami - mówi. Do końca był w pełni sił. W wieku 95 lat wchodził na szklarnię i naprawiał ją. Co niedziela chodził do kościoła i wzbraniał się przed tym, aby ktoś mu towarzyszył.
- Opierał się bardzo, a nawet próbował wymykać sie po kryjomu... Był bardzo honorowy i uważał, że nikt Webera nie będzie prowadzić do kościoła. - wspomina wnuczka Aniela.
Pytany o sposób na długowieczność mówił, że rano i wieczorem wypija 25 gram koniaku. Na śniadanie jadł chleb z miodem, albo dżemem, na drugie śniadanie kanapkę z wędliną albo serem. Obiad musiał być ,,pański” i składać się z dwóch dań. No i o 17 musiała być kawa.
- Nawet mowy nie było, że mogło jej zabraknąć - wspomina pani Alicja i dodaje, że wciąż przychodzą do niej klienci, którzy pamiętają niezwykłego pana Webera.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto