Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Karina Kończewska mówi, że cuda się zdarzają. Sama ich doświadczyła!

ChodzieżNM
Karina Kończewska przeżyła piekło, cierpiała przez wiele lat. W tych jednak dramatycznych latach zdarzały się cuda, które dawały jej siły do walki. Była na granicy życia i śmierci, ale wybrała życie. O tym wszystkim pisze w swojej książce „Droga do marynarza - prawdziwa historia”, którą czyta cała Polska! Teraz opowiada ludziom, że fortuna rzeczywiście kołem się toczy, a niemożliwe po prostu nie istnieje. Pozytywną energią dzieli się z każdym kto chce jej słuchać.

Kiedy spotyka się takich ludzi jak Karina Kończewska z Chodzieży nagle dostrzega się świat w zupełnie innych kolorach, a codzienne problemy przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Po wyjściu z jej mieszkania uwierzyłem w to, że cuda to nie żadna bujda - one naprawdę się zdarzają! Bo jak niby można wytłumaczyć to, że nagle choroba nowotworowa, która daje przerzuty na cały organizm, znika bez śladu? Albo dowiedzieć się o śmierci swojej babci podczas śmierci klinicznej? Albo urodzić dziecko nie mając według medycyny na to żadnych szans?

Karina Kończewska niewątpliwie może powiedzieć, że przeszła przez piekło, ale los - choć nie od razu - zadośćuczynił jej wszystkim cierpieniom.

- Chciałabym, żeby wszyscy ludzie uwierzyli w to, że rak to nie wyrok i że marzenia się spełniają, a cuda zdarzają. Ja jestem na to żywym dowodem - mówi.

Długa diagnoza

Koszmar Kariny Kończewskiej zaczął się, kiedy tak naprawdę dopiero poznawała życie. Była nastolatką, kiedy zachorowała. Wówczas marzyła o szkole sportowej, bo była świetna w koszykówkę.

- Podczas meczu zostałam uderzona piłką w nogę i w tym miejscu powstał nowotwór. Miałam wtedy 13 lat - mówi.

Od tamtego momentu rozpętało się piekło.

- Jeden lekarz stwierdził, że rosnę na jedną nogę, dlatego boli i od tego kuleję - opowiada kobieta.

Ból był jednak coraz większy - taki nie do wytrzymania. Rodzice nastoletniej wówczas dziewczynki postanowili wykonać prześwietlenie rentgenowskie nogi. Okazało się, że ta w każdej chwili może złamać się, gdyż kość jest w procesie gnicia.

Szybko potem zlecono biopsję, ale zanim przyszły wyniki, inny lekarz już operował chorą. Było to zbyt pochopne.

- Wyłyżeczkowano mi kość i wkręcono dwie śruby, które - jak się okazało - były brudne - mówi.

Po tym zdarzeniu dziewczyna natychmiast została poddana seriom chemioterapii, która ją wykańczała. Na oddziale dziecięcym przeżyła wewnętrzny dramat.

- Sam widok chorych dzieci bez rączek i nóżek z łysymi głowami był strasznym przeżyciem. Później okazało się, że mam przerzuty praktycznie na wszystkie węzły chłonne i walka o nogę przerodziła się w walkę o życie - opowiada.

Cudownie ozdrowiała

Karina była już wszystkim bardzo zmęczona, a wizja amputacji nogi była coraz bardziej realna. W pewnym momencie jednak pojawiła się nadzieja. Znalazł się lekarz, który zechciał wykonać pierwszą w Polsce operację wszczepienia endoprotezy. Warunek był jeden - dziewczyna musiała zrezygnować z dalszego leczenia chemioterapią.

- Lekarze mówili, że jeśli zaprzestanę leczenia to umrę w ciągu dwóch miesięcy - dodaje kobieta.

Decyzja była trudna, ale rodzice Kariny zdecydowali się podjąć ryzyko. Jak się okazało, było to dobre wyjście.

- Nie umarłam. A co więcej przerzuty z mojego ciała zniknęły. Nie wiadomo jak i dzięki czemu tak się stało. To był cud - opowiada Karina Kończewska.

Po operacji wszczepienia endoprotezy młodej dziewczynie towarzyszyło medialne szaleństwo - nikt wcześniej w kraju nie był bowiem poddany takiemu leczeniu. Niestety, noga wciąż nie była sprawna. Jak się okazało po czasie, endoproteza niechcący została poluzowana przez lekarza podczas pokazu dla mediów.

- Była poluzowana w skutek czego nie mogłam funkcjonować. Niestety, lekarze przez długi czas zarzucali, że to moja wina, że nie wystarczająco dużo ćwiczę...

Na chwilę odeszła

W końcu kobiecie wszczepiono drugą endoprotezę. Tym razem skutek był jeszcze gorszy, bo była ona zanieczyszczona.

- Ból był tak silny, że przy ćwiczeniach zagryzałam kije od miotły i nie mogłam oddychać. Dwa lata spędziłam w pozycji siedzącej.

W tym czasie nie wytrzymując bólu przedawkowała środki przeciwbólowe.

- Nie chciałam popełnić samobójstwa jedynie choć przez chwilę nie czuć bólu - zapewnia, ale stało się: przez chwilę nie żyła. Była w tzw. śmierci klinicznej, która - jak się okazało - dała jej siłę do dalszej walki o siebie.

A było tak. Przez dwa lata, kiedy była w szpitalu nie odwiedzała jej babcia, z którą była bardzo zżyta. Rodzice mówili, że dzwoniła, ale ona akurat spała... Jak się okazało babcia zmarła, a rodzice nie chcieli jej martwić.

- Podczas tej chwili, gdy byłam po tamtej stronie zobaczyłam właśnie swoją babcię. Kazała mi spojrzeć w dół. Spojrzałam na salę szpitalną i lekarza, który stał nade mną, a z rąk wylatywały mu narzędzia.

Po drugiej stronie czuła się - jak dalej opowiada - zdrowa i szczęśliwa. Kiedy ocknęła się w szpitalnym łóżku i opowiedziała lekarzowi, że z rąk leciały mu narzędzia, ten był w wielkim szoku. Nie dowierzał.

Ta wizyta po ,,drugiej stronie” wzmocniła ją, dała siłę do tego, aby dalej walczyć o swoją nogę i życie.

Rodzina to jest siła

Kolejna operacja polegała na wyjęciu endoprotezy i wszczepieniu ,,gwoździa”. Po niej rok spędziła na wózku inwalidzkim. Potem przeszła jeszcze inne operacje. W sumie, było ich 34, niektóre wspomina bardzo źle.

- Kilka zabiegów miałam na tak zwanego żywca. Niejednokrotnie też wybudziłam się z narkozy podczas operacji - mówi.

Wycierpiała więcej niż ktoś może to sobie nawet wyobrazić, ale tylko raz chciała poddać się i zgodziła się na amputację nogi. Podjęła taką decyzję w trosce o rodzinę, aby jej ulżyć...

- Przez tę moją chorobę cierpiałam nie tylko ja, ale również cała moja rodzina. Koszty leczenia doprowadziły nas do bankructwa: nie mieliśmy pieniędzy na jedzenie i opał na zimę. Zawsze byliśmy jednak razem, dlatego nie myśleliśmy o tym, że burczy nam w brzuchach, albo że piec „nie gada”. Zamiast tego graliśmy w gry planszowe i to było wspaniałe - wspomina ze wzruszeniem.

Nowa miłość i życie

Karina przez swoją chorobę nie raz była wytykana palcami na ulicy i nazywana kaleką. To jej jakoś szczególnie nie ruszało. Żyła i to się liczyło. Wyszła za mąż, ale po 7 latach rozwiodła się.

- Na nieszczęśliwą miłość najlepsza jest nowa miłość - to cytat z jej książki „Droga do marynarza”, którą napisała w zaledwie cztery dni. Stała się ona prawdziwym hitem i sprzedaje się w tysiącach egzemplarzy.

Tą swoją prawdziwą miłość spotkała przez przypadek, na Facebooku. To tam na zdjęciu zobaczyła przystojnego marynarza Piotra.

- Pierwsza wysłałam mu zaproszenie do grona znajomych - zdradza i zaiskrzyło. Po kilku miesiącach byli już parą w realu. A potem zdarzył się kolejny cud. Ma na imię Laura.

- Lekarze mówili, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci, a ja tak bardzo chciałam mieć córeczkę. Z Piotrem rozważaliśmy już adopcję, ale wtedy okazało się, że jestem w ciąży. Dzisiaj Laura ma już rok i jest naszym największym szczęściem - mówi Karina Kończewska.

Kobieta jest bardzo energiczna, roześmiana, bije od niej szczęście. Mówi, że nie marnuje dni, nie nudzi się i na nic nie narzeka. Założyła agencję reklamową, która jest również wydawnictwem. Teraz pracuje nad drugą częścią książki.

- Będzie ona lżejsza i bardziej przyjemna od poprzedniej - wyznaje.

W styczniu Karina Kończewska wraz z rodziną ma zamiar wyprowadzić się z Chodzieży. Przeprowadzi się do Trójmiasta. Tam dalej pozostanie sobą: będzie pisać i prowadzić blog „Taka ja marynarza” na Facebooku. To jej sposób na to, by pomagać innym ludziom.

- Codziennie dostaję mnóstwo mail, ludzie piszą mi o swoich problemach. Każdemu staram się pomóc najlepiej jak potrafię, pocieszyć, doradzić. Każdy ma tę moc by wstać, walczyć i wygrywać - mówi.

Podczas finału WOŚP w Szamocinie wraz z mężem obchodzić będzie pierwszą rocznicę ślubu. Styczeń to wyjątkowy dla niej miesiąc.

- Świętować będziemy Laury roczek, moje i Piotra urodziny, wigilię i nowy rok - mówi.

Z okazji świąt wszystkich czytelnikom „Chodzieżanina” składa najlepsze życzenia. Aby nikt nie zapomniał, jak żyć i nie tracił czasu na kanapie.

- Bo życie mamy jedno - pamiętajmy o tym! - mówi.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto