Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Źle rozpoznany wróg "Solidarności". "Polskę nazywano najweselszym barakiem Europy Środkowo-Wschodniej"

Anna Raczyńska
Historyk i filozof. Profesor Wydziału Filozoficznego UAM zatrudniony w Instytucie Pamięci Narodowej. Autor książek: „The Historical Distinctiveness of Central Europe: A Study in the Philosophy of History” (Berlin, Peter Lang, 2020) i “Umysł solidarnościowy. Geneza i ewolucja myśli społeczno-politycznej Solidarności w latach 1980–1989” (Warszawa-Poznań: Wyd. IPN 2022).
Historyk i filozof. Profesor Wydziału Filozoficznego UAM zatrudniony w Instytucie Pamięci Narodowej. Autor książek: „The Historical Distinctiveness of Central Europe: A Study in the Philosophy of History” (Berlin, Peter Lang, 2020) i “Umysł solidarnościowy. Geneza i ewolucja myśli społeczno-politycznej Solidarności w latach 1980–1989” (Warszawa-Poznań: Wyd. IPN 2022). Waldemar Wylegalski
Rozmowa z prof. dr hab. Krzysztofem Brzechczynem, historykiem i filozofem, autorem książki „Umysł solidarnościowy”.

Panie profesorze pojęcie umysł solidarnościowy jest tylko metaforą czy także opisem społeczno-politycznego zjawiska?
Ten tytuł jest metaforą opisującą sposób myślenia działaczy „Solidarności”, charakterystyczny w latach 1980 – 1989. Powtarzały się nim bowiem pewne stałe elementy. To była na przykład rezygnacja z przemocy i zachęta do organizacji stałej, oddolnej presji na władzę. Stąd w okresie pierwszej „Solidarności” mamy do czynienia głównie ze strajkami, a w czasie stanu wojennego z organizowaniem manifestacji. Dominowało wówczas przekonanie, że władza jest racjonalnym partnerem społecznym, więc oddolna presja doprowadzi do zawarcia porozumienia i uruchomienia procesu reform korzystnych dla obu stron.

To jest myślenie uniwersalne czy okazjonalne, ograniczające się tylko do lat 80.?
Ten sposób myślenia jest ponadczasowy i może być przydatny w rozwiązywaniu konfliktów w innych regionach świata. W Polsce – w myśl zasady „cudze chwalicie swego nie znacie” – mało kto jest jednak zainteresowany jego rekonstrukcją. O „Solidarności” mówi się zazwyczaj w kontekście personalnych lub politycznych konfliktów. A przecież najważniejszą cechą myślenia solidarnościowego było przekonanie, że obalenie władzy siłą nie jest drogą do rozwiązania społecznych i gospodarczych problemów.

Z czasem to się zmieniło. Z podziemnej „Solidarności” wyłoniły się trzy różne orientacje polityczne, w tym radykalno-niepodległościowy.
W latach 1981- 1989 ukształtowało się w tej sferze coś w rodzaju pata społecznego. Podziemnej „Solidarności” nie udało się zmusić władzy do zniesienia stanu wojennego, a władzy nie udało się zdusić podziemia. W pierwszej połowie 1982 roku pojawił się więc wysyp rozmaitych koncepcji oporu – od budowy państwa podziemnego do podziemnego społeczeństwa. Wokół Lecha Wałęsy i Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej skupili się zwolennicy powrotu do sytuacji sprzed 13 grudnia. Ale nie wszyscy w to wierzyli. Orientacja radykalno – niepodległościowa, której głównym ugrupowaniem była „Solidarność Walcząca” zamierzała – jak mawiał jej przywódca, Kornel Morawiecki – pozbawić komunistów władzy. Wszystkie te nurty mieściły się jednak w stylu myślenia określonym przeze mnie mianem umysłu solidarnościowego. Różniły się tylko rozkładem akcentów.

„Solidarność” była już wówczas inną „Solidarnością”. 10.milionowy związek gwałtownie się skurczył. Co się stało? Ludzie stracili nadzieję na zmianę, przestraszyli się, czy może rozczarowali?
Rzeczywiście, po 13 grudnia strajki wybuchły tylko w 200 zakładach pracy na 7 tysięcy działających. To jest jednak trudny i złożony problem. W roku 1980 ruch strajkowy źle rozpoznał przeciwnika. „Solidarność” chciała być typowym związkiem zawodowym, który walczy o godne warunki pracy i płacy. W porozumieniach sierpniowych nie proponowała więc własnej wizji reformy gospodarki, tylko gwarancję swobodnej dyskusji na jej temat. Sprawdzona w kapitalizmie formuła związku zawodowego nie przystawała jednak do realiów PRL-u. Dyrektor przedsiębiorstwa formalnie podlegał ministrowi danego resortu, ale faktycznie był zależny od instancji partyjnych – Komitetu Wojewódzkiego czy Centralnego PZPR, ponieważ to one rekomendowały go na stanowisko. W tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby przecięcie tego węzła, czyli wprowadzenie samorządu pracowniczego, który wybierałby odpowiedzialnego za firmę dyrektora. Ale nie byliśmy na to gotowi.

Związek nie był gotowy, czy nie było gotowe społeczeństwo?
Nikt nie był gotowy. „Solidarność” wywalczyła wprawdzie podwyżki płac, ale niewiele można było za nie kupić. Z jednej strony zżerała je inflacja, z drugiej - sklepowe półki świeciły pustkami. Jak jednak przywrócić gospodarkę prywatną po latach indoktrynacji komunistycznej i dominacji gospodarki państwowej, nie tracąc przy tym poparcia społecznego? Ludzie nie byli na to gotowi. Mimo to w połowie 1981 roku „Solidarność” zaproponowała reformę gospodarki opartą na samorządzie pracowniczym.

Na czym się wzorowała, bo u nas nie było takiej tradycji.
Nigdzie na świecie nie było gospodarki w całości opartej na samorządzie pracowniczym. Ta idea była utopią. Poza tym, związkowi doradcy, głównie Stefan Kurowski, przestrzegali, że jeśli nawet przymusi się władzę do wprowadzenie ustawy i powołania samorządu pracowniczego, to ona i tak wykorzysta makroekonomiczne instrumenty, by z kolei przymusić przedsiębiorstwa do prowadzenia oczekiwanej przez rząd polityki. W rezultacie, jesienią 1981 w „Solidarności” wyłoniły się dwie linie polityczne. Jedna to lewicowo- samorządowa, firmowana przez Modzelewskiego i Kuronia oraz druga – prawicowo-niepodległościowa, z którą wiążą się takie nazwiska jak: Macierewicz i Kurowski. Pierwsza chciała odłożyć wybory do Sejmu wymuszając na władzy wprowadzenie samorządów w różnych sferach życia społecznego. Natomiast druga domagała się wolnych wyborów do Sejmu i odtworzenia w gospodarce sektora prywatnego.

Na ile całą sytuację komplikował fakt, że z jednej strony „Solidarność” współtworzyły różne nurty polityczne, z drugiej zaś osobliwe cechy PRL-u?
Polskę rzeczywiście nazywano najweselszym barakiem Europy Środkowo-Wschodniej. Istniało przecież prywatne rzemiosło i rolnictwo, znaczącą rolę odgrywał Kościół katolicki, zaczęła funkcjonować wywodząca się z różnych środowisk opozycja. Przykładem jest Komitet Obrony Robotników, w którym funkcjonowały dwa kręgi. Jeden skupiony wokół Kuronia i Michnika, a drugi wokół Macierewicza i Naimskiego. Wewnętrznie zróżnicowany był też Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. A obok nich działały Ruch Młodej Polski czy Konfederacja Polski Niepodległej. I wszystkie one znalazły się w „Solidarności”, która musiała ustalić wspólny program i wspólną strategię działania. Wydawało się, że formuła związku zawodowego pozwoli uniknąć sporu stricte politycznego, ale on istniał. Był ukryty. Na jesieni roku 1981, kiedy liderzy nie opowiedzieli się za żadną linią, Związek zaczął dryfować tracąc społeczne poparcie. Jego polityka była już dla ludzi niezrozumiała. Swoje zrobiła też państwowa propaganda, która straszyła nadchodzącą zimą i oskarżała „Solidarność” o nakręcanie konfrontacji.

Z czasem sytuacja gospodarcza była coraz trudniejsza i przymusiła komunistów do zgody na „Okrągły Stół”. Dlaczego „Solidarność” nie potrafiła przy nim wykorzystać swojej przewagi? Aż tak bardzo nie czuła się gotowa do przejęcia pełnej władzy?
W sensie socjologicznym „Solidarność” lat 1980-81 i „Solidarność” końca lat 80. To były dwie różne „Solidarności”. Porozumienie sierpniowe było wymuszone przez masowe strajki. Trzeba pamiętać, że związek był ruchem pokojowym, ale jednak bardzo licznym. Latem 1980, kiedy w Biurze Politycznym KC PZPR rozważano interwencję wojska, generał Jaruzelski przestrzegał, że w obliczu tak masowych protestów interwencja może się wymknąć spod kontroli. W roku 1989 takiego masowego zaplecza już nie było. Pozycja wyjściowa „Solidarności” była w tych negocjacjach zdecydowanie słabsza. Dlatego zgodzono się na to, na co się zgodzono.

Przecież władza stała pod ścianą.
To prawda. Już w połowie lat 80. wiadomo było, że Wojciech Jaruzelski nie zreformuje gospodarki, a Polska nie spłaci zaciągniętych długów, od których narastały odsetki. Niezreformowana, pogrążająca się w coraz większym kryzysie gospodarka i trudna sytuacja polityczna powodowały emigrację młodych, zdolnych, wykształconych ludzi na Zachód. To generowało wielkie straty społeczne i gospodarcze. Tymczasem warunkiem przystąpienia Polski do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i restrukturyzacji zadłużenia było wdrożenie pakietu reform zgodnego z tak zwanym konsensusem waszyngtońskim, promowanym przez MFW i Bank Światowy. Polsce stawiane były konkretne warunki - wprowadzenie dyscypliny finansowej, dążenie do równowagi budżetowej, prywatyzację firm i zniesienie barier w handlu zagranicznym. Władze partyjne zdawały sobie sprawę, że jeśli wprowadzą te reformy pod swoim szyldem, to wywołają bunt społeczny. Musiały więc dogadać się z tą częścią „Solidarności”, która zaakceptuje warunki porozumienia. Wyrazem tego dogadania był właśnie „Okrągły Stół”.

Władza dogadywała się wówczas z mniej, czy z bardziej reprezentatywną częścią „Solidarności”?
Pierwsza „Solidarność” była ruchem masowym, złożonym w przeważającej mierze z robotników. Natomiast stan wojenny spowodował wycofanie się znacznej grupy szeregowych członków Związku ze społecznej aktywności. Działalność konspiracyjną kontynuowała głównie inteligencja. Oczywiście kontakt ze środowiskiem robotniczym istniał, ale nie był tak powszechny. I ta druga „Solidarność” już inaczej formułowała cele Związku.

Robiła to w ogniu ostrych sporów i konfliktów.
Wrześniowa amnestia z 1986 roku ożywiła dyskusję na temat dalszej formuły działalności. Środowisko polityczne skupione wokół Tygodnika Mazowsze i Regionalnej Komisji Wykonawczej opowiadało się za przekształceniem „Solidarności” w ruch społeczny i podejmowaniem działalności jawnej. Natomiast Grupa Robocza Komisji Krajowej uważała, że podziemna „Solidarność” powinna przede wszystkim pełnić rolę związku zawodowego i kontynuować działalność konspiracyjną. I na tym tle doszło do konfliktu między Lechem Wałęsą, a Andrzejem Gwiazdą. Lech Wałęsa to przekształcenie „Solidarności” akceptował, a Gwiazda odrzucał.

Lech Wałęsa ten konflikt zaostrzał. On nie potrafił zawierać kompromisów, czy był inny powód?
Gdy po roku 1986 otworzyła się możliwość legalnego działania, pojawiło się pytanie: kto powinien wypowiadać się w imieniu Związku. Nikt nie kwestionował mandatu Lecha Wałęsy, który na I Krajowym Zjeździe Delegatów został wybrany przewodniczącym Komisji Krajowej. Ale taki demokratyczny mandat mieli również wybrani na zjeździe członkowie Komisji Krajowej. Tymczasem Lech Wałęsa powoływał odgórne gremia, które zaczęły tę funkcję przejmować. To była Tymczasowa Rada „Solidarności”, a także grono sześćdziesięciu intelektualistów, którzy z poręczenia Wałęsy wystosowali do Jana Pawła II list zawierający postulaty społeczno-polityczne Związku. Owszem, to było szacowne grono, ale część tego zespołu nie została wybrana do żadnych władz związkowych, a część w ogóle nie była członkiem Związku. Zasadne stało się więc pytanie o prawa do wypowiadania się w jego imieniu. I to był moment, w którym wewnętrzny spór już się upublicznił. Kilkudziesięciu członków Komisji Krajowej zażądało od Lecha Wałęsy zwołania Komisji Krajowej. Odpowiedzią było rozwiązanie Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej i Tymczasowej Rady „Solidarności” oraz powołanie Krajowej Komisji Wykonawczej. Rzecz w tym, że ona nie miała umocowania w statucie Związku, a to oznaczało jawne łamanie jego demokratycznych reguł. Obrazowo mówiąc, tak jak Lech Wałęsa po 2015 roku chodził w koszulce z napisem „Konstytucja”, tak Andrzej Gwiazda powinien chodzić wówczas w koszulce z napisem „Statut”.

Jakie znaczenie dla późniejszych wydarzeń miały geopolityczne zmiany, które nastąpiły w Europie? Na przykład fakt, że w Rosji prezydentem jest Michaił Gorbaczow i zaczyna się pierestrojka?
Systemy społeczno-polityczne nie rozpadają się z dnia na dzień. Dziennikarze, aby zwrócić uwagę czytelników piszą o przełomie, o rewolucji, o transformacji systemu sowieckiego. A tymczasem zmiany w ZSRR były transformacją wymuszoną militarno-gospodarczą konkurencją z USA. Gorbaczow był świadomy, że gospodarka sowiecka nie jest w stanie wygrać wyścigu zbrojeń ze Stanami Zjednoczonymi. Pierestrojka miała być sterowaną przez państwo modernizacją gospodarki, a w sposób niezamierzony stała się detonatorem dla społecznych i narodowościowych protestów, które doprowadziły do rozpadu Związku Sowieckiego. I choć do systemu politycznego Rosji wprowadzono instytucje znane w demokracji liberalnej, to w istocie miały one fasadowy charakter. Państwo rosyjskie zachowało zdolność do odtworzenia totalitarnego potencjału. Niestety, przywódcy większości krajów Unii uwierzyli w fasadę.

To był polityczny cynizm, czy polityczna naiwność?
Transformacja ustrojowa z lat 80. oparta była na czterech dogmatach. Pierwszy opierał się na tezie Fukuyamy, że historia się skończyła. Osikowy kołek został wbity w serce czerwonego wampira. Wierzono, że Związek Sowiecki bezpowrotnie upadł, a system komunistyczny teraz się demokratyzuje i liberalizuje. Drugi dogmat zakładał, że skoro ludzie nie mają kapitału, to pierwszy milion można ukraść. Właściciel, który w nieuczciwy sposób dorobił się majątku pod presją konkurencji musi stać się efektywny. Inaczej zbankrutuje. Trzeci dogmat ilustruje hasło: kapitał nie ma narodowości. Po zniesieniu ceł otworzyliśmy się więc na zalew taniej chińskiej produkcji, która zniszczyła na przykład nasz rodzimy przemysł odzieżowy. Jeśli zaś ktoś te trzy dogmaty kwestionował i proponował inną wizję zmian, to wpisywał się w czwarty dogmat zakładający, że proponowanie innej ścieżki rozwoju jest zbędne, a nawet szkodliwe. Innymi słowy - sposób transformacji przyjęty w Unii Europejskiej uznano za naturalny i bezalternatywny. Nie mówimy zatem o naiwności Zachodu, tylko o jego przekonaniu, że demokracja liberalna jest atrakcyjna dla wszystkich społeczeństw i narodów. A tak nie jest.

Panie Profesorze, zdefiniował Pan i opisał z różnych punktów widzenia umysł solidarnościowy. Jak opisałby Pan umysł współczesnych pokoleń?
W myśleniu solidarnościowymi istniały obok siebie wątki indywidualistyczne i wspólnotowe. Warunkiem wolności jednostki miało być odtworzenie wspólnot społecznych zniszczonych przez komunistyczny totalitaryzm. Doceniano rolę rodziny, narodu, religii. We współczesnej demokracji liberalnej jednostce przyznaje się najwyższy status. Zakłada się też, że tym będzie bardziej wolna, im szybciej wyzwoli się spod wpływu zbiorowości i zbiorowych tożsamości: rodziny, płci, narodu. Tymczasem człowiek pozbawiony naturalnych otulin jest coraz bardziej bezbronny wobec globalnych korporacji i ponadnarodowych struktur politycznych. Jesteśmy więc świadkami spłycania umysłu. To jest skutek wszechobecności i siły oddziaływania mediów społecznościowych. Czytanie tekstu internetowego wykształca bowiem w mózgu inne umiejętności, niż lektura tekstu papierowego. Przyśpieszony obieg informacji i zamykanie się w takich bańkach informacyjnych sprawia, że zanika racjonalny namysł. Są emocje, a nie refleksje, analizy, wnioski. I to otwiera drogę do manipulacji.

Czyli umysł zmanipulowany?
Można tak powiedzieć.

***

Historyk i filozof. Profesor Wydziału Filozoficznego UAM zatrudniony w Instytucie Pamięci Narodowej. Autor książek: „The Historical Distinctiveness of Central Europe: A Study in the Philosophy of History” (Berlin, Peter Lang, 2020) i “Umysł solidarnościowy. Geneza i ewolucja myśli społeczno-politycznej Solidarności w latach 1980–1989” (Warszawa-Poznań: Wyd. IPN 2022).

Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]

Obserwuj nas także na Google News

Miejskie Historie - Trzcianka:

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Źle rozpoznany wróg "Solidarności". "Polskę nazywano najweselszym barakiem Europy Środkowo-Wschodniej" - Głos Wielkopolski

Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto