Andrzej Grośty, to bohater! - zapewnia Wojciech Burzyński, prezes OSP w Margoninie. I wie co mówi, bo nie raz, nie dwa brał udział w gaszeniu pożaru i wie, że nierzadko zdecydowanie ratuje ludziom życie. Andrzej Grośty był zdecydowany, ruszył na pomoc i wyniósł z domu, w którym wybuchł pożar, troje dzieci. Kto wie, co by się stało, gdyby nie on.
Andrzej Grośty mieszka w Chodzieży i pracuje na pół etatu w piekarni Sezam. Do jego obowiązków należy rozwiezienie chleba do sklepów.
- Jestem tak punktualny, że można według mnie nastawiać zegarki - śmieje się.
I codziennie w okolicach godziny 5 zajeżdża na Rynek w Margoninie.
Tak było i tym razem.
W piątek 4 marca przyjechał do Margonina. I już kiedy przejeżdżał obok remizy OSP włączył się alarm. Pomyślał nawet: - Pewnie znowu pali się jakaś chlewnia, albo kurnik. Pewnie ściółka zapaliła się od ogrzewania.
Wkrótce dotarł na Rynek, zaparkował samochód i wysiadł z niego. Natychmiast poczuł swąd dymu.- Od razu wyczułem, że nie jest to dym wydobywający się z komina - opowiada. - Zacząłem się rozglądać i nagle zauważyłem, że spod dachu jednego z domów wydobywa się dym. Wiedziałem, że straż jest już powiadomiona, ale wiedziałem też, że jest to straż ochotnicza i zajmie trochę czasu nim się zbierze.
Pan Andrzej pomyślał, że może komuś trzeba pomóc. Pobiegł w tamtym kierunku. Zobaczył pootwierane okna i kłęby dymu.
Zajrzał do środka, po pomieszczeniach krzątała się kobieta, coś pakowała, coś podnosiła... Nie wyglądała na przytomną. - Chyba była przyczadzona. Zacząłem do niej krzyczeć, czy w mieszkaniu ktoś jest, czy są jakieś dzieci - mówi pan Andrzej. - Ona spojrzała jakoś tak nieprzytomnie, ale odpowiedziała, że są.
Pan Andrzej wziął najstarszego chłopca - około 5 letniego i zaniósł do swojego samochodu, wrócił po jego młodszą siostrzyczkę i też zaniósł do samochodu.
Coś go tknęło i wrócił znowu do domu.
- Prawie krzyczałem na tę kobietę. Pytałem, czy ma jeszcze jakieś dzieci, a ona wtedy powiedziała, że jest jeszcze jedna córeczka i wyniosła gdzieś dwuletnią dziewczynkę - opowiada pan Andrzej. - Była bardzo cienko ubrana, opatuliłem ją i zaniosłem do ciepłego samochodu.
Wkrótce przyjechała straż pożarna, pogotowie i policja. Pan Andrzej przyznaje, że zaczął się denerwować, bo siedział sam z tymi dziećmi w samochodzie i nie wiedział, co z nimi zrobić. Po pewnym czasie przyszła ich mama. Okazało się, że poszła po swojego wujka, który pomógł jej zabrać dzieci do domu. - Wtedy spokojnie odjechałem z chlebem do innych sklepów - mówi bohater.
Wojciech Burzyński zapewnia, że gdyby nie zachowanie pana Andrzeja, to kto wie, czy dla któregoś z dzieci nie byłoby za późno na ratunek. - Wkrótce po naszym przybyciu spadł strop na łóżeczko, w którym spała najmłodsza dziewczynka - mówi. - Nie miałaby szans na uratowanie. A tak nic się nikomu nie stało. Kobieta z trójką dzieci wyjechała do swojej rodziny.
Jak powiedziano nam w ośrodku pomocy społecznej w Margoninie, rodzina może liczyć na pomoc. Jaką? Tego nie określono. Okazało się też, że pożar zauważył ktoś wcześniej. Jednak, jak wynika z relacji kobiety, osoba ta tylko zapukała w okno i uciekła. Nikt z osób mieszkających dookoła nie zauważył chyba też, że dzieje się coś niedobrego, bo nikt nie przyszedł z pomocą.
W akcji uczestniczyli strażacy z Chodzieży, Margonina i Próchnowa.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?