Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wodę z bąbelkami od Heimannów lubili wszyscy (ZDJĘCIA)

Bożena Wolska
Bożena Wolska
Budowa domu przy Paderewskiego. Tutaj mieściła się rozlewnia oranżady
Budowa domu przy Paderewskiego. Tutaj mieściła się rozlewnia oranżady Arch prywatne
Oranżada od Heimannów znana była w szamocinie oraz okolicy. Uwielbiali ten napół dorośli i dzieci. Oto historia z nim związana.

W 1935 r. szamocinianin Robert Heimann skończył 24 lata. Postanowił, że to najwyższy czas, aby się usamodzielnić i założyć własną firmę. Otworzył wówczas fabrykę oranżady w Szamocinie. Mieściła się ona w nieczynnym dziś kinie „Pokój”.

Odbiorcą tego wyśmienitego napoju byli ówcześni właściciele sklepu kolonialnego przy tej samej ulicy - państwo Jaworscy. W domu tym zamieszkiwała kilkunastoletnia Irena, która w 1938 r. została żoną Roberta.

Podczas II wojny światowej Robert Heimann został zesłany na roboty przymusowe do Niemiec. Trafił do Fabryki Samolotów w Poczdamie. Rodzinne przedsiębiorstwo zostało tymczasowo zamknięte.

W 1944 r. Robert wrócił. Wraz z żoną i dziećmi zamieszkali na stancji u państwa Szczęsnych. Biznes został ponownie otwarty. Tyle, że tym razem była to rozlewnia piwa.

W 1948 r. Irena i Robert Heimannowie rozpoczęli budowę przestronnego domu przy ul. Paderewskiego 12, do którego wprowadzili się w 1949 r. Posesja swoim projektem musiała uwzględniać zarówno prywatne oczekiwania rodziny, jak i ich zawodowe ambicje. I tak podpiwniczony został cały dom.

W tym miejscu w 1950 r. zaczęło bić serce wytwórni. Odtąd nosiła ona nazwę: Rozlewnia Piwa i Fabryka Wód Mineralnych. To było coś!! Bazę firmy stanowiły dwa pomieszczenia. W jednym z nich produkowano napoje, w drugim zaś przygotowywano butelki. Tajemnicę produkcji pysznych napojów znała tylko jedna osoba - Robert. Najpierw wagą apteczną odważał precyzyjnie dokładne ilości komponentów (smaku, barwnika, cukru, kwasku cytrynowego), potem otrzymaną miksturę wlewał do butelek, pracownicy zaś finalnie dolewali do niej gazowaną wodę. I gotowe. A wszystko bez polepszaczy i konserwantów. W pomieszczeniu obok moczono i myto butelki - szklane krachle wielokrotnego użytku. A to wszystko bez dodatku detergentów. Gotowy produkt lądował w skrzynkach - drewnianych, drucianych, lub metalowych. Mniejszych lub większych, w zależności od przeznaczenia.

I tak z tej pełnej magii fabryki doznań wypuszczano w świat bąbelkową ambrozję w rozmaitych smakach: cytrynowym, malinowym, poziomkowym i pomarańczowym, a także wodę sodową. Butelki do oranżady posiadały pojemność 0,33 l, do piwa zaś 0,5 l. Trwałość oranżady wynosiła 7 dni, wody sodowej zaś dwa tygodnie. Było to jednoznacznym dowodem na to, że składniki do produkcji są zdrowe, ekologiczne i podlegają nieuchronnym prawom natury. Liczne i częste kontrole ujęcia wody oraz produktu finalnego wypadały wyśmienicie. Napój był pyszny i zdrowy. Komponenty do produkcji napojów gazowanych kupowane były w Poznaniu. Do Szamocina przyjeżdżały drogą kolejową oraz autobusami Krajowej Spółdzielni Komunikacyjnej. Ze stacji PKP odbierane były wozem konnym. W procesie logistycznym zaangażowana była spora część rodziny.

Latem firma pracowała pełną parą. Fabryka zatrzymywała się wówczas tylko na dwie godziny na dobę. Wyborne napoje trafiały do pobliskich sklepów, na wesela, dożynki i potańcówki. A trzeba wiedzieć, że zapotrzebowanie na ten napój było spore. Wodą z bąbelkami delektowali się m.in. pracownicy Fabryki Mebli oraz piekarze „od Wiesego”. Każdy znał przedni smak i łaskotanie podniebienia szamocińskich napojów. Zimą, gdy zapotrzebowanie na tego typu rarytas malało, pracownicy wyrąbywali lód z jeziora koło kina „Pokój” i zakopywali go głęboko w ziemi. Przydawał się on pół roku później do schłodzenia butelek w upalne dni.

W latach 60. kadrę pracowniczą firmy uzupełniły dorastające dzieci Ireny i Roberta - synowie Edward i Leonard, oraz córka Maria, która w sytuacjach awaryjnych dowoziła napoje do sklepów niewielkim wózeczkiem. Nazywana była w mieście żartobliwie „Woziwodą”.

W 1960 r. Robert zmarł. Rodzinny biznes prowadziła dalej Irena Heimann wraz z dorosłymi już dziećmi, którym Robert przekazał tajemne receptury. Firma działała jeszcze 13 lat. Ostatecznie zamknięta została w 1973 r.

Jan Kołodziejewski ze wzruszeniem wspomina rodzinną fabrykę: „Jak sięgam pamięcią wytwórnia miała zawsze dobrą renomę. Często zachodziłem do kolegów, do serca rozlewni. Ci częstowali mnie wspaniałą lemoniadą. Zdarzało się, że koledzy dla kolegów dodawali podwójną porcję smaku i gazu, co podczas otwierania butelki skutkowało najprawdziwszym hukiem i gwałtowną erupcją. Nie chcąc uronić jej zawartości wypijaliśmy ją szybko. Także woda sodowa rodzinnej firmy była jak trza”!
Autor Hanna Heimann__

Artykuł powstał przy ogromnym wsparciu i zaangażowaniu Jarosława Heimanna - wnuka Ireny i Roberta Heimannów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto