Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W oczekiwaniu na cud. Opowieści mam oczekujących dziecka

Olga Żądło
pixabay
Świętując Boże Narodzenie co roku upamiętniamy narodziny Jezusa Chrystusa. Narodzinom każdego dziecka towarzyszą wyjątkowe emocje. Kilka mam z Chodzieży podzieliło się z nami swoimi odczuciami z tego okresu w ich życiu.

Jadwiga, 56 lat

Teraz są zupełnie inne czasy. Nie mieliśmy takich sprzętów, jakie są teraz, nie można było zobaczyć dziecka na USG, czekało się po prostu na nie. Kiedy urodziła się córka, towarzyszyły nam i radość, i strach: czy będzie zdrowa, czy my, jako rodzice, damy radę. Mąż pracował, więc praktycznie od razu zostałam z dzieckiem sama. Pracy było bardzo dużo, ale szybko nauczyłyśmy się siebie z dzieckiem i wspaniale wspominam ten czas.

Mam kilkuletnią wnuczkę. Jak widzę, ile córka miała możliwości chociażby badań, kiedy była w ciąży, zazdroszczę, że ona żyje w takich czasach. Ja miałam dwie książki, a całej reszty człowiek musiał albo nauczyć się sam albo się pytać starszego pokolenia. Już wtedy moje myślenie co do wychowania różniło się od podejścia mojej mamy i ciotek, a teraz widzę to samo między mną a moją córką, dlatego staram się nie wtrącać w ich wychowywanie dzieci, chociaż czasem oczywiście korci.

Ja byłam dłużej z dzieckiem w domu, a córka wróciła do pracy, jak wnuczka miała rok. Trudno jest zadbać o dom, kiedy ma się na głowie pracę i dziecko. Mój mąż długo pracował, z dzieckiem był tylko krótko wieczorami – patrząc na zięcia, który może więcej czasu spędzać z wnuczką i buduje z nią więź to myślę, że szkoda, że mój mąż nie miał tyle czasu dla naszej córki.

Kasia, 31 lat

Wiadomość o ciąży była totalnym zaskoczeniem. Syn jest tak zwanym "tęczowym dzieckiem", czyli dzieckiem urodzonym po poronieniu. Nie byłam przygotowana na kolejną ciążę, na początku pojawił się więc strach. Mój mąż, chociaż był tak samo zaskoczony, przyjął rolę pocieszyciela. Zapewniał mnie, że tym razem będzie wszystko dobrze, że to nie jest przecież zła, a dobra wiadomość.

W ciąży czytałam książki, blogi i rozmawiałam z przyjaciółkami, które również niedawno zostały mamami. Informacje dotyczące wychowania i opieki nad dziećmi tak szybko się zmieniają, że rady mam mających starsze dzieci, często nie pokrywały się z obecnymi zaleceniami. Np. teraz jest dużo więcej szacunku do dzieci i świadomość tego, że kształtuje się je od samego początku. Zgadzam się z założeniami rodzicielstwa bliskości. Nie wyobrażam sobie pozostawić dziecko "do wypłakania" lub nie nosić, kiedy tego potrzebuje. Kiedyś wychowywało się dzieci dużo chłodniej niż obecnie.

Miesiąc przed porodem zrobiliśmy gruntowne porządki w mieszkaniu oraz mały remont. Mieliśmy również zrobione zapasy jedzenia. Byliśmy więc przygotowani kompletnie na to, żeby czas po porodzie był dla nas maksymalnie spokojny i komfortowy. Mąż był z nami w domu całe trzy tygodnie, mogliśmy się skupić wyłącznie na sobie i dziecku, poznać się z synem i uczyć nowej roli.

Pierwsze dni z dzieckiem wspominam jako czas zupełnego spokoju tylko we trójkę. Mąż był z nami w domu przez całe trzy tygodnie. Byliśmy przygotowani na wszystko, mieliśmy pogotowane domowe obiady. Mogliśmy więc skupić się wyłącznie na sobie i dziecku. Poznać się z synem i uczyć się wspólnie nowej roli. Najpiękniej wspominam właśnie ten czas. Kiedy byliśmy zupełnie sami, we trójkę, w takim ogólnym spokoju. I głównie zajmowaliśmy się wtedy patrzeniem na to, jak piękny i idealny jest nasz syn. Jeśli chodzi o wychowanie - mój mąż wie, że jest ojcem dziecka na równi ze mną, jako matką. Dlatego też od samego początku wszystko robimy wspólnie. Nie czuję, że mąż mi "pomaga", a wychowuje syna tak samo, jak ja. Mąż był ze mną podczas całej ciąży, na większości badań i wizyt u lekarza, chodził ze mną do szkoły rodzenia. Czytał treści, które mu podsuwałam. Niestety, z powodu pandemii nie mógł być przy porodzie.

Anna, 65 lat

Nasze pierwsze dziecko pojawiło się nieco wcześniej niż planowaliśmy. "Za moich czasów" (lata 80.) wśród naszych znajomych, to były liczne przypadki: dziecko pół roku po ślubie! Początek wspólnego życia to był też początek pracy zawodowej, organizowanie mieszkania - i to wypełniało czas oczekiwania. Do narodzin podchodziłam jak do zadania do wykonania, więc żadnych tam strachów, paniki czy roztkliwiania się nad sobą.

No a potem - na początku pomoc Mamy i szarobure broszurki z oddziału położniczego. Od Taty na gwiazdkę książka autorstwa amerykańskiego lekarza Spoke'a o wychowaniu dzieci. To była jedyna pomoc. A potem szara rzeczywistość: zapewnić ubranka (nie było łatwo), zadbać o zdrowe jedzenie (też schody), pieluchy prane we Frani. Na to wszystko trzyletni urlop na wychowanie dziecka - bezpłatny, więc mąż w pracy również popołudniami. Ale włączał się w miarę możliwości, bo za dziećmi przepadał. To dość zgrzebne czasy, ale dawało się radę.

Asia, 38 lat

Na naszego synka czekaliśmy długo. Zegar tykał, a ja z każdym rokiem traciłam nadzieję. Urodziłam w wieku 36 lat, więc tak – macierzyństwo przyszło późno. Wiadomość o ciąży była zaskoczeniem dla nas obojga. Nie było niespodzianki dla męża w stylu „prezent w postaci bucików”. Od razu pojawił się lęk, jak sobie poradzimy. Ale przecież była rodzina, mama… Gonitwa myśli nie ustawała – co kupić, co będzie niezbędne, co jeszcze potrzeba. Wydawało się, że czasu jest tak mało, że to już, że za chwilę. Czeka się na dziecko niecierpliwie. A potem przychodzą kolejne miesiące i czas zaczyna płynąć leniwie. To dobrze. Można się w końcu oswoić z tą myślą, uspokoić, wszystko przemyśleć. Wtedy właśnie umiera moja Mama. I lęk powraca – kogo zapytam, kto mi podpowie. Trzeba było żyć dalej, szykować się na przyjście nowego człowieka. Nie byłam typem matki, która dla swojego dziecka musi mieć wszystko i jeszcze, żeby to „wszystko” było nowe. Nie. Kupiliśmy to, co najpotrzebniejsze. Łóżeczko, wanienka, przewijak. Cóż więcej takiemu maleństwu potrzeba? Dużo ubranek dostaliśmy. Nawet za dużo. Potem dalej poszły w świat. Nie szykowaliśmy pokoju dla synka, bo zwyczajnie nie mieliśmy gdzie. Wiadomym było, że będzie spał w naszej sypialni.

Całą drogę z Poznania (bo tam rodziłam) wpatrywałam się w tę najpiękniejszą małą istotę. Stając w progu mieszkania pomyślałam, albo i nawet powiedziałam głośno: „Jak to teraz będzie?” W szpitalu zawsze ktoś do pomocy. A teraz człowiek został całkiem sam. Dzień po dniu uczyliśmy się nowych rzeczy. Ja i mąż – po równo. Karmienie (niestety butelką), przewijanie, ubieranie, kąpanie. Razem. To było dla nas oczywiste. Dla wielu – nierealne. Na szczęście nikt nam w tym nie przeszkadzał. Nie mamy zbyt dużej rodziny, więc kolejne ciotki nie wpadały z zapowiedzianą (lub też nie) wizytą. Najtrudniejsze było dla mnie, jak trzymać to maleństwo, żeby nie zrobić mu krzywdy. No i brak karmienia piersią. Czy kogoś pytałam, jak to wszystko robić? Nie za bardzo miałam kogo. Zdałam się więc na swoją intuicję i instynkt oraz porady położnej. Nie czytałam mądrych książek – i tak w każdej z nich jest coś innego, sprzecznego. Syn urodził się zimą, kiedy wkoło było biało, toteż na pierwszy spacer trzeba było poczekać. To były nasze pierwsze święta inne od wszystkich dotychczasowych. Radość mieszała się ze smutkiem. Przy wigilijnym stole zabrakło Mamy, ale pojawił się ktoś nowy. Nasz cud, nasza miłość.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto