Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego to moje dziecko... Jest darem od Boga?

Bożena Wolska
Miały urodzić się zdrowe, ale mają zespół downa. Tak samo jednak kochają i chcą być kochane.

Mają skośne oczy, okrągłe buzie, małe dłonie i niezgrabny chód, ale dla ich rodziców nie ma na świecie piękniejszych od nich. Tacy są: Julita Jańczak z Lipy i Franek Słuszkiewicz z Budzynia, którzy swoją obecnością wywrócili życie do góry nogami swoim rodzinom i każdego dnia uczą co tak naprawdę się w nim liczy. Dla dzieci z zespołem Downa najważniejsza jest bowiem miłość i obecność drugiego człowieka!

Mieć wybór czy nie?
Ostatnio głośno jest w mediach o ustawie antyaborcyjnej, która - jak wiadomo - ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. W związku z nią bardzo często poruszany jest temat dzieci z zespołem Downa, które przez wielu ludzi postrzegane są jako dożywotnia kula u nogi dla swoich rodzin.
.in. z tego powodu coraz więcej kobiet w ciąży wykonuje tak zwane badania prenatalne, które dokładnie pokazują płód dziecka i to czy po urodzeniu będzie ono zdrowe czy coś mu jednak będzie dolegać. Bywa, że kobiety decydują się na usunięcie ciąży w przypadku, gdy wiedzą o tym, że ich dziecko będzie chore.
- Według mnie każda kobieta powinna mieć wybór, a państwo nie powinno w to ingerować. A to, jak kto postąpi - urodzi dziecko czy nie - to jest już kwestia indywidualna każdego człowieka i jego sumienia - opowiada Anna Słuszkiewicz, która pochodzi z Budzynia.

Down to nie debil

Kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego co mówi. Kilkanaście lat temu zaszła bowiem w pierwszą ciążę, podczas której dowiedziała się, że urodzi chore dziecko. Wiadomość ta zwaliła ją z nóg i sprawiła, że przez dłuższy czas straciła nadzieję na normalne życie.
- Miałam wtedy 27 lat. Dobrego męża, fajną pracę i wiele planów na przyszłość. Brakowało nam tylko zdrowego dzidziusia - opowiada.
Niestety, los spłatał jej figla i pod koniec ciąży (około 6-7 miesiąca) dowiedziała się, że jej syn ma zespół Downa. Przez resztę ciąży, a także jeszcze jakiś czas po porodzie - jak mówi - przeżywała żałobę.
- W jednej chwili wszystko co dotychczas sprawiało mi radość nagle przestało mnie cieszyć. Na niczym już mi nie zależało, czułam się okropnie.
Z czasem pogodziła się z ograniczeniami swojego dziecka i nauczyła się kochać go takim, jaki jest. Dzięki temu Franek jest pogodnym, uśmiechniętym i lubiącym aktywnie spędzać czas 11- latkiem.
- Franek lubi pływać i jeździ z nami na spływy kajakowe - opowiada Anna Słuszkiewicz.
Pani Ania bardzo dba o syna i wraz z mężem poświęcają mu mnóstwo czasu i uwagi. M.in. jeżdżą z nim na turnusy rehabilitacyjne. Czasem martwi ich przyszłość Franka, mają świadomość, jak trudno jest o miejsce na warsztatach terapii zajęciowej.
- Dostać się na WTZ to jak dostać się do Harvardu - twierdzi.
Pomimo wady dziecka kobieta stara się żyć normalnie i czerpać z życia garściami. Teraz już się nie załamuje.
- Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wrócić do pracy i że wszystkie mamy dzieci niepełnosprawnych będą miały taką możliwości nie tracąc przy tym zasiłku opiekuńczego. Wierzę w to, że dobra mama, to jest spełniona mama - mówi.
Państwo Słuszkiewicz oprócz Franka mają jeszcze młodszego syna, który jest zdrowy. Bardzo kocha on swojego brata i nie wstydzi się go. Choć bywa, że inne dzieci różnie patrzą na Franka, ale wtedy do akcji zawsze wkracza jego mama.
- Nie raz na placach zabaw słyszę jak dzieci wyzywają się od downów. Wtedy tłumaczę im, że jest to choroba, na którą cierpi mój synek, a nie synonim debila czy idioty - opowiada.

Te dzieci tak mają

Matką dziecka z zespołem Downa jest także Agnieszka Jańczak z Lipy (gm. Szamocin), o której pisaliśmy już na naszych łamach jako sołtysie tejże wsi. W sumie ma ona trzy córki, z których jedna (druga z kolei) została obdarzona trzecim dodatkowym chromosomem (21), który wywołał fizyczne i psychiczne zmiany w jej organizmie.
- Julitkę urodziłam w wieku 21 lat. Nie byłam przygotowana na to, że będzie chora, bo przez cały okres ciąży zapewniano mnie, że płód rozwija się prawidłowo - mówi.
Po porodzie także nie od razu powiedziano pani Agnieszce, że jej córka jest chora. Mała natychmiast trafiła jednak do inkubatora.
- Pielęgniarka powiedziała mi, że jest opuchnięta, ale nie mam się martwić, bo opuchlizna zejdzie - opowiada.
Kobieta z każdą kolejną godziną denerwowała się coraz bardziej, bo nie mogła zobaczyć dziecka, a lekarze ją zbywali. W końcu zobaczyła córkę i usłyszała słowa od lekarza: - Te dzieci już tak mają!
Wówczas zaczęła płakać i zażądała wyjścia ze szpitala. Nie wierzyła, że choroba ta dotknęła jej dziecko.
- Myślałam, że oszaleje. Kompletnie nie wiedziałam co robić - mówi. Na szczęście, na pomoc przyszła jej pani Małgorzata Czech z Szamocina, której córka także cierpi na zespół Downa i pomogła jej oswoić się z sytuacją.
Dziś Julita ma 15 lat i chodzi do tej samej szkoły (Niepubliczna Szkoła Podstawowa Specjalna w Chodzieży) co Franek, do której uczęszcza w sumie sześcioro dzieci z Downem.
Dziewczynka robi coraz większe postępy: potrafi pisać i czytać, a także coraz wyraźniej mówi - niektórzy chorzy zaczynają mówić dopiero w 25 roku życia. Jest czuła i wrażliwa.
- Jednego dnia ze sto razy jest w stanie mi powiedzieć, że mnie kocha - mówi pani Agnieszka, która traktuje córkę jak dar od Boga, który uczy ją pokory i miłości.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto