Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Blues nad Piławą. To były czasy... Jak zapamiętali je Katarzyna Olter i Daniel Cichy?

Martin Nowak
Martin Nowak
Daniel Cichy www.danielcichy.co.uk
Blues nad Piławą. 1992 rok. Zobaczcie zdjęcia Daniela Cichego i przeczytajcie wspomnienie Katarzyny Olter

Czarno białe zdjęcia. Na nich młodzi, beztroscy i roześmiani ludzie z kieszeniami pełnymi... marzeń. To nie pieniądze wówczas się liczyły, ale bycie razem i to nie ważne gdzie - nawet pod gołym niebem w palącym słońcu czy w strugach deszczu. Najważniejsi byli ludzie i dobra muzyka - taka grana na żywo, nie z głośnika. Czy tamte czasy wrócą? Pewnie nie, ale niektórym - na szczęście - zostały wspomnienia. Piękne wspomnienia.

Daniel Cichy uwiecznił je w swoim aparacie. To dzięki niemu możemy zobaczyć na zdjęciach festiwal bluesowy nad Piławą (zdjęcia z 1992 roku), gdzie grały największe legendy polskiego bluesa m.in. Dżem, Nocna Zmiana Bluesa czy Easy Rider.

Pilski fotograf przyznaje: to były czasy! Tych z pewnością nie zapomni, ale opowiadać o nich nie chce. Pokazuje fotografie - one mówią za niego.

,,Bluesową dziewczyną" była i nadal jest pilska artystka Katarzyna Olter. Ona również wzdycha z sentymentem do lat 90-tych i Bluesa nad Piławą. Ten okres czasu musiał być bardzo ważny w jej życiu, bo poświęciła mu trochę miejsca w swojej książce: „Był taki chłopak” Jacek Olter- wspomnienia (Katarzyna Olter i przyjaciele), która ukaże się już niebawem.

- Mam nadzieję, że w listopadzie książka pójdzie do druku. Czekałam na to ponad 10 lat - zdradza artystka. A w książce spotkania nad Piławą wspomina tak:

Do wyjazdu w 1989 roku na ogólnopolski festiwal „Blues nad Piławą”, który mianowany był „małym Woodstockiem” namówił mnie Jacek. Stwierdził „siostra zabierz znajomych i ruszaj, szkoda życia na nie życie”. I tak wyruszyłam na festiwal z przyjaciółką Jolą (z którą zaprzyjaźniłam się już jako dziecko na Celnym w podwórkowej piaskownicy, była to przyjaźń od pierwszego kamienia). Jeździłyśmy na kolejne edycje, aż do 1992 roku.

Na pierwszy festiwal, zabrałyśmy się tak zwanym piętrusem do Wałcza, w którym czekać miały specjalnie na tę imprezę podstawione autokary. Niestety plac był pusty. Wyruszyłyśmy na wylotówkę „na stopa” do Nowej Szwecji z całym ekwipunkiem. Pamiętam, że zdarzyło się raz na tej drodze, że zabrał nas sportowym autem facet z synem. Chłopak miał ze trzy lata i siedział u ojca na kolanach. Dzieciak kierował przez całą drogę (na zakrętach też). Ojciec cisnął gaz do180 km/h a Jola odmawiała „zdrowaśki” na tylnym siedzeniu. Wysiadłyśmy.

Pieszo pokonując ostatnie trzy kilometry, dotarłyśmy wykończone do miejsca nazwanego Camping nad Piławą. Przy głównym wejściu stała w cieniu ogromnego dębu wiata z biletami. Pole namiotowe mieściło się na górce, odgrodzone od drogi płotem takim jak na pastwisku, ale kto się nad tym zastanawiał. Taki namiotowy amfiteatr. Namiot beztropikowy rozbiłyśmy na pustym jeszcze wtedy placu. Pamiętam, że pierwsza scena mieściła się na przyczepie na dole, tyłem do mokradeł i rzeki. Wtedy na festiwalu grali naprawdę świetni muzycy, m.in. Nocna Zmiana Bluesa, Dżem, Jan ,,Kyks” Skrzek, Free Blues Band, Zdrowa Woda, Easy Rider, Leszek Winder, jak i wykonawcy zagraniczni. Pamiętam także, że gościnnie wpadł Śmietana z muzykami z Chodzieży, w której odbywały się warsztaty jazzowe. Cóż to było za piękne zjawisko! Pod wrażeniem był także jeden ze sponsorów imprezy, zachwycony przekazując złoty pierścionek inicjujący wybór miss publiczności festiwalu bluesowego. Wszystkie dziewczyny chowały się wtedy w krzakach.

Sprawy sanitarne: łazienka wspólna murowana z wyglądu przypominająca dużą altanę śmietnikową, kąpiele w Piławie w ubraniu i nago (koedukacyjna, zbiorowa kąpiel, mycie zębów, moczenie nóg na pomoście - tak łączyła nas Piława). Nawiązywały się tam nowe znajomości, było to jedyne miejsce, w którym znaleźć można było trochę zimnego oddechu w upalny dzień. Jak istniało piwko, co nie „pociło” się w kryształowym strumyku to był raj, jak nie było złotego trunku, to piło się wodę ze strumyka z metalowego kubka. Sklep - tak zwane „Źródełko” z alkoholem i innymi dobrami był aż w Nowej Szwecji (kto się wybierał, zbierał zamówienia od znajomych i nieznajomych i robił hurtowe zakupy). Wtedy wszystko było takie proste, łatwe, bezproblemowe.

Pierwszą noc spędziłam na dachu szopy z chłopakiem nie pamiętam skąd. Do rana rozmawialiśmy o otaczającej nas przestrzeni, o odległej przyszłości, jak i o naszym wkładzie w lepsze jutro. Wszystko to było wtedy takie oczywiste i bez skazy. Takie nasze „czyste” i beztroskie nadzieje. Jeszcze nie posiadałam tylu życiowych doświadczeń.

W następnym roku stanęła już „profesjonalna” scena, taka zbudowana z desek, przykryta grubą przezroczystą folią. Dach był chyba o zabarwieniu pomarańczowym z napisem „Blues nad Piławą”. Cały czas lało. Chcąc przeczekać ulewę z Jolą siedziałyśmy z „Wałczem” pod deskami sceny. Miał zagrać Dżem, niestety Rysiek zaginął w akcji, pamiętam, że przysiadł przy nas na chwilkę „rozniecając” uśmiech podpisał mi się na stówie z Waryńskim. I wskoczył na scenę, by zaśpiewać „Och, Słodka”. W głowie przy tym utworze pojawia się jedyny obraz - stary kineskopowy telewizor i wywiad zespołu, w którym opowiadali, że gdy kręcili teledysk z płyty Cegła o „Słodkiej” faktycznie do owej odgrywanej sytuacji podjechał ambulans - Fiat 125p kombi. Któryś z gapiów wezwał karetkę myśląc, że potrzebna jest pomoc pogotowia. Zabrali więc „słodką” i odjechali.

Przestało padać.

Po deszczu pojawiła się masa komarów, a my usilne próbowaliśmy uniknąć ich inwazji. I genialny pomysł! Sporządzimy antykomarową miksturę do użytku wewnętrznego. Skład: winko, piwo niepasteryzowane (granaty), słodko miętowa wódka Zefir, Mosqito i landrynki. Zadziałało! Do rana bez „nalotów” (było zimno i mokro) siedzieliśmy przy ognisku pod dębem - suszyliśmy ubrania i buty - Joleczki tenisówki w pacyfki (z których była bardzo dumna), kolega przysunął do ognia i do połowy spaliły się podeszwy (wracała w nich do Piły). Żaden komar nie zaryzykował, nawet gdy wspólnie w sześcioro spaliśmy w moim trzyosobowym radzieckim namiocie.

Po nocnym koncertowaniu, wybraliśmy się o poranku na spacer do „Źródełka”, po drodze przyłączył się do nas Jasiu Skrzek, zahaczając o końcówkę mszy w pobliskim kościele. Nie zapomnę nigdy wspólnego śpiewania śląską gwarą i refrenu, który odśpiewał: „O Mój Śląsku umierasz mi w biały dzień...”. Po słowach „Idźcie w pokoju Chrystusa...”, wewnętrznie świadoma, że nic nie jest stałe, zrobiło mi się cholernie smutno. Dwa tygodnie później zmarła nasza mama.

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pila.naszemiasto.pl Nasze Miasto