- Urlop nie był długi, więc codziennie trzeba było pokonywać około 50 kilometrów. Spanie w pensjonatach, kwaterach, stodołach, pod wiatami i w schroniskach. Upały, deszcze, burze, wczesne wstawanie, zwierzęta na szlaku w nocy. Mało snu, wiele wędrowania. Codzienne podziwianie gór i natury - reklamuje uroki Głównego Szlaku Beskidzkiego Robert Pawłowski. - To była piękna, niezapomniana przygoda.
Mają za sobą 537 kilometrów i ponad 23.000 metrów przewyższeń z dojściami na noclegi i do sklepów. Początek wędrówki był we wsi Wołosate, a koniec - w Ustroniu. 13 dni, podczas których były emocje, cudne widoki, strome podejścia i zejścia. Trasa wiodła od Bieszczad, przez Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Makowski, Beskid Żywiecki i Beskid Śląski.
- Dzienne dystanse miały od 34 do 49 kilometrów, więc przeważnie można było się spocić - wspominają chodziescy podróżnicy i biegacze. - Pogoda nie rozpieszczała i zaoferowała pełne spektrum wrażeń: od burz, deszczy, ulew, po palące słońce. Błoto za kostki, przeprawy przez potoki, kamienie powodujące ból z każdym kolejnym krokiem, asfalt rozgrzany przez słońce. Jednak widoki i spotkania na szlaku rekompensowały wszelkie trudy. Odparzenia, odciski, skręcenia, naderwania utrudniały wędrówkę, ale jej nie przerwały.
Typowe wczasy na pewno to nie były. Koniec ich podróży przypadł na "piątek, 13-go", po 13 dniach. I w dodatku nocleg mieli w pokoju numer 13. Ale nie było mowy o pechu, wracali szczęśliwi i zadowoleni.
- Już tęsknię za górami - oświadcza Robert. - Plany na kolejne przygody też się klarują.
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?