Autor:

2017-05-19, Aktualizacja: 2017-05-19 11:34

Marta Dymek z Jadłonomii: Każdy może być weganinem

- Gotowanie bez mięsa jest stare jak świat - mówi Marta Dymek, autorka bloga "Jadłonomia" i książki o tym samym tytule, które poświęcone są kuchni wegańskiej - prostej, aromatycznej, smacznej i bez ideologii. Niedawno do księgarni trafiła druga książką tej popularnej blogerki. Tuż przed premierą "Nowej Jadłonomii" rozmawialiśmy z nią o tym, co jedzą weganie i czy czytanie przepisów, może sprawić, że ktoś zrezygnuje z jedzenia mięsa. Poniżej znajdziecie też przepisy.

"Mam na imię Marta, mam 26 lat i mieszkam na warszawskim Mokotowie. Pięć lat temu zaryzykowałam i rzuciłam pracę w agencji reklamowej, żeby poświęcić się w całości blogowi – wegańskie gotowanie i podróżowanie po świecie w poszukiwaniu nowych inspiracji to teraz moja praca na pełen etat - pisze autorka bloga Jadłonomia. - Nareszcie wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, a dzięki niej wydałam książkę "Jadłonomia. Kuchnia roślinna – 100 przepisów nie tylko dla wegan", która doczekała się już siedmiu dodruków, oraz nakręciłam swój program kulinarny "Zielona Rewolucja Marty Dymek", który jest emitowany na antenie Kuchni+".

Skoro rozmawiamy w porze przed obiadem, pozwolę sobie zapytać, co pani jadła dziś na śniadanie?

(śmiech) Na śniadanie jadłam smażone fenkuły, duszoną cukinię z pistacjami, która została z wczorajszej kolacji oraz surowe ogórki, surowe papryki, dużo kalarepy i trochę chleba z oliwą.

Pytam o to, bo przeglądając "Nową Jadłonomię" naszła mnie refleksja, że ta książka to dobra odpowiedź na pytanie o to, co weganie jedzą na co dzień. To chyba jedno z pytań, które często pani słyszy?

Tak, spotykam się z nim bardzo często, ale szczerze mówiąc im częściej je słyszę, tym bardziej mnie cieszy. Jeszcze kilka lat temu niektórzy zamiast po prostu zapytać, nastawiali się sceptycznie i odpowiadali sami sobie, że weganizm nie jest dla nich I nie ma sensu się tym interesować. Słuchanie tego pytania po raz tysięczny ma ogromny sens, bo to znaczy, że mogę takim ludziom udzielić całkiem, mam nadzieję, smacznej odpowiedzi (śmiech).


© Zuza Krajewska



Tak, z jednej strony to może dobrze, ale z drugiej często są to pytania podszyte taką fałszywą troską o czyjeś zdrowie. “Skąd bierzesz białko?”, “czy masz wystarczająco dużo żelaza?” i tak dalej. To już mniej przyjemne pytania…

To prawda. Osoby, które nie jedzą mięsa, muszą liczyć się z tym, że ich stan zdrowia jest elementem powszechnej społecznej troski. Pytania o żelazo czy białko będą słyszeć z różnych, często nieoczekiwanych stron. Na przykład, od bardzo dalekiego współpracownika czy koleżanki z innego działu w pracy. Pamiętam, że gdy jeszcze pracowałam w dużej firmie, kiedy tylko pojawiałam się w kuchni, mnóstwo osób pytało mnie o to, co jem. Oglądali i ferowali wyroki: “no widzisz, ale białka mało”, albo: “tak, ale jak ty się tym najesz? Nie ma mięsa, nie będziesz miała energii”. Potem te same osoby jechały najczęściej po grupowe zamówienie do McDonaldsa (śmiech). Te sytuacje uświadamiają mi, jak wielki to jest absurd. Nie należy się na niego złościć, tylko cierpliwie na takie pytania odpowiadać, pamiętając, że czasem osoby, które je zadają, same często nie odżywiają się najlepiej.

Zdarza się pani w takich sytuacjach odsyłać do własnych książek?

Teraz zdałam sobie sprawę, że tego nie robię. Może dlatego, że swego czasu moja mama często pytała mnie o różne przepisy albo o to, jak coś przyrządzić. Mówiłam jej, żeby weszła na bloga, a ona denerwowała się, że własna córka zamiast jej wytłumaczyć, odsyła na bloga. Chyba to mnie nauczyło pewnej pokory towarzyskiej. Teraz, gdy ktoś mnie pyta, tłumaczę krok po kroku.


"Nowa Jadłonomia" to zbiór przepisów niemal z całego świata. Jak powstała ta książka?

Po publikacji pierwszej książki wszyscy pytali mnie o to, kiedy będzie kolejna: wydawca, sekretarz wydawcy, moja mama, babcia, wszyscy. Każdy miał przekonanie, że skoro pierwszej książce towarzyszył sukces, to trzeba od razu wydać drugą. Ja nie do końca to czułam. Chciałam mieć coś do powiedzenia, a nie tylko wydawać książkę pod tytułem “wegańskie przepisy”. Pomyślałam, że dam sobie czas. Wróciłam do swojej drugiej pasji, do podróży. Miały one wymiar motywacyjny. Gdy już prowadzi się bloga, wyda książkę, czasem gotuje w telewizji, bardzo łatwo osiąść na laurach, poprzestać na tym, co już się umie, powtarzając cały czas te same “triki”. Podróżując do innych krajów, odkrywałam zupełnie nowe połączenia smaków, warzywa, które smakowały zupełnie inaczej niż wszystko, co do tej pory znałam. Wybierając miejsca, kierowałam się tym, by kuchnia danego regionu była interesująca oraz chociaż trochę wegetariańsko przyjazna. Potem szukałam tanich biletów, pakowałam plecak i jechałam.
Podczas którejś z podróży stwierdziłam, że moją wielką pasją jest przyglądanie się wegetariańskiemu i wegańskiemu jedzeniu na świecie.



© Zuza Krajewska



No właśnie, trochę tego wegetariańskiego i wegańskiego jedzenia wbrew pozorom na świecie jest...

Każda kuchnia ma w sobie poupychane wegetariańskie potrawy. To pokazuje, że gotowanie bez mięsa jest czymś starym jak świat. Spójrzmy na kuchnię polską, o której mówi się, z czym się nie zgadzam, że jest kuchnią bardzo “mięsną”. Na pierwszy rzut oka widzimy, że można wymienić tu takie potrawy jak barszcz z uszkami, który jest wegański, kapustę z grzybami, kompot, kisiel, mnóstwo potraw, o których nie myślimy nawet, że są wegańskie.

Jedna grupa to potrawy po prostu bezmięsne, druga to te, w których można mięso po prostu na coś wymienić. Dla wielu ludzi takie potrawy to skojarzenia z prostymi zamiennikami, np. kotletami sojowymi. tofu, tempehem. Pani pisze w "Nowej Jadłonomi", że przed przepisami z tofu się broniła…

To prawda. Tofu ma kiepski PR. Moim zadaniem jest zachęcanie do jedzenia wegetariańskiego i wegańskiego. Jeśli ktoś ma z tofu złe skojarzenia, to za nim nie przepada. Nie chcę z tym walczyć za wszelką cenę. Można jeść bezmięsnie stosując mnóstwo różnych składników. Nie chcę wyciągać na wierzch stereotypów takich, jak kotlety sojowe czy tofu. Staram się opierać przepisy na tym, do czego wszyscy mają dostęp - na sezonowych warzywach, wprost z bazaru.

Oprócz “złego PR-u” zamienników mięsa, w społeczeństwie pokutuje też obraz weganizmu jako ideologii. Pani używa określenia “kuchnia roślinna””. To dlatego, że podchodzimy z dystansem do słowa “weganizm”?

Tak mi się wydaje. Wszystkie “izmy” (weganizm, feminizm) mogą działać dwojako. Jeśli ktoś do jakiejś idei jest przekonany, jest wyznawcą czy “bojownikiem”, to idea do niego trafia. Tyle, że przekonywanie wegetarian do wegetarianizmu to żadna sztuka. Dlatego zawsze starałam się przekonywać do weganizmu osoby, które jedzą mięso. Nie w sposób nachalny, który tłumaczyłby im, co mogą, a czego nie mogą jeść. Pokazuję im, że jeśli kiedykolwiek będą chciały przygotować bezmięsny obiad, mają taką możliwość. Ja podpowiem im, jak zrobić to łatwo, tanio i prosto, ale na tym moje zadanie się kończy.
Umówmy się, że weganizm nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów świata, a żaden weganin nie jest świętym. Ta dieta nie daje nikomu prawa do tego, by ingerować w to, co inni mają na talerzu.






Często zdarza się pani, że ktoś, kto deklarował, że nie mógłby żyć bez mięsa, po przeczytaniu pani bloga czy książki przechodzi na weganizm?

Bardzo często. Kilka razy w tygodniu, czasem kilka razy dziennie dostaję maile od osób, które dzielą się historiami swoich ojców, mężów, szwagrów, braci czy chłopaków. Opisują w nich przypadki (najczęściej) mężczyzn w rodzinie, którzy byli “mięsożerni” i mięsa jedli całe mnóstwo. Z czasem zaczęto przemycać do ich jadłospisu dania wegańskie, nie nazywając ich w ten sposób - dobry pasztet z soczewicy, pulpety z kaszy jaglanej, paszteciki z pieczonych warzyw. I nagle okazywało się, że ci mężczyźni jedzą coraz mniej mięsa albo całkiem z niego rezygnują.
Najbardziej jaskrawym przykładem takiej zmiany jest mój tato, który przez całe życie jadł ogromne ilości mięsa. Pod wpływem obserwacji mojego jedzenia trzy lata temu został wegetarianinem. Znając go, jestem pewna, że każdy może zostać wegetarianinem (śmiech).


Zmieniając nieco temat: jak wygląda przeciętny dzień z życia blogerki kulinarnej?

Zaskakująco przeciętnie (śmiech). Wiele osób wyobraża sobie, że mieszkam w ogromnym domu, mam ogromną kuchnię i wielką spiżarnię. Tymczasem, mieszkamy z chłopakiem w zwyczajnym dwupokojowym mieszkaniu. Oprócz tego, że prowadzę bloga, który jest dla mnie działalnością non-profit (nie ma na nim reklam), to również współpracuję z magazynami, prowadzę swoje rubryki kulinarne czy program w Kuchni +. Czasami jestem na planie, czasem robię zdjęcia potraw, spisuję przepisy, odpisuję na komentarze. Gotuję i wymyślam przepisy przeważnie wieczorem, gdy mogę na spokojnie zamknąć się w kuchni, eksperymentować.

Sezon grillowy zacznie się lada dzień, więc na koniec zapytam o to, co polecała by pani osobom, które nie są na diecie roślinnej, a chciałby spróbować czegoś bezmięsnego z grilla.

To świetne pytanie, bo ja nigdy nie lubiłam grilla czy ognisk. W czasach, gdy jeszcze jadłam mięso, kiełbasa zalana keczupem czy musztardą wydawała mi się kompletnie nieinteresująca i w grillu nie gustowałam. Pokochałam go, gdy zostałam wegetarianką, a później weganką. Dziś grill to moja główna aktywność w lecie. Jeśli ktoś z taką kuchnią ma niewiele do czynienia, a chciałby się czegoś dowiedzieć, powinien nie tyle poznać przepisy, co zapamiętać sobie metodę przyrządzania. Mięso na grilla bardzo często się marynuje, maceruje, naciera przyprawami, dopiero potem kładzie na ruszcie. Cukinie czy bakłażany rzuca się bez żadnych przypraw. Nic dziwnego, że potem smakują średnio. Polecam kupić cukinię, bakłażana, a najlepiej boczniaki, które są łatwe w przygotowaniu. Warzywa zalewamy na noc odrobiną piwa, oliwy, octem winnym z dodatkiem tymianku albo na przykład dodajemy paprykę chilli, paprykę wędzoną czy sos sojowy. Techniki i dodatki są dowolne, ważne tylko, by te warzywa na noc zamarynować, pozwolić wchłonąć im trochę smaku. Gwarantuję, że tak przygotowane będą przepyszne.

Brzmi bardzo dobrze. Będę musiał spróbować. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Przemysław Ziemichód, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Zuza Krajewska

Wybrane przepisy Marty Dymek z "Nowej Jadłonomii"




Wypasiona owsianka z Kopenhagi


To właśnie w Kopenhadze kilka lat temu powstał Grod, czyli restauracyjka, która jest prawdziwą stolicą owsianki. Można tam zjeść owsianki ze wszystkiego i ze wszystkim, ale prawdziwym przebojem jest wspaniały karmelowy sos, który sprawia, że każdą miseczkę ma się ochotę wylizać. Dlatego postanowiłam przygotować własną wersję tego sosu - znacznie zdrowszą i szybszą, bo zrobioną nie z cukru, a z daktyli. Wystarczy ukręcić go raz, a potem trzymać w lodówce i dodawać do każdego, nawet najnudniejszego śniadania - pisze Marta Dymek.


© Materiały prasowe



NA 2 PORCJE:

DAKTYLOWY KARMEL:

20 suszonych daktyli, bez pestek

1 łyżeczka soku z cytryny

2 łyżki masła orzechowego

1⁄3 łyżeczki soli

OWSIANKA:

1⁄2 szklanki płatków owsianych

1 szklanka wody

szczypta soli

1⁄3–1⁄2 szklanki mleka roślinnego

DO PODANIA:

sezonowe owoce, ulubione suszone owoce, ulubione orzechy lub inne zachomikowane w szafkach dodatki

1. W czajniku zagotować wodę. Daktyle wsypać do kubka, zalać wrzątkiem i pozostawić do namoczenia na przynajmniej 10–15 minut. Uwaga! Wodę po moczeniu daktyli należy zachować.

2. Do rondelka wsypać odmierzone płatki owsiane, dodać szklankę wody oraz szczyptę soli i gotować na minimalnym ogniu bez przykrycia przez 5–8 minut, starając się jak najmniej mieszać.

3. Wrócić do namoczonych daktyli. Odcedzić je na sitku i odmierzyć 1⁄2 szklanki wody, w której się moczyły. Daktyle włożyć do kubeczka blendera z małym ostrzem. Dodać sok z cytryny, sól oraz masło orzechowe i zblendować na gęsty krem. Następnie stopniowo dolewać słodkiej wody z moczenia, do momentu aż sos osiągnie odpowiednią konsystencję.

4. Do owsianki dodać tyle mleka roślinnego, aby nadać jej przyjemną gęstość. Zamieszać trzonkiem łyżki i gotować ostatnią minutę lub dwie. Gorące danie nakładać do miseczek i podawać z dużą łychą daktylowego karmelu oraz pozostałymi dodatkami.

Do daktylowego karmelu należy dodać odrobinę soku z cytryny, tylko tyle, aby przełamać lepkość daktyli, ale żeby kwaśny smak nie był wyczuwalny. Za to śmiało możecie podkręcić sos łyżką kakao, szczyptą chili, cynamonem lub przyprawą garam masala. Trzymajcie go w lodówce - jeśli nikt go nie zje, wytrzyma kilka tygodni.


© Materiały prasowe



Grzybowe mapo tofu

Co tu dużo mówić, dedykuję to danie wszystkim, którzy boją się, że kuchnia roślinna jest dla mięczaków i tym, którzy nie wierzą, że tofu może być smaczne.

NA 4–5 PORCJI:

Sos:

15 grzybów shiitake

1 1/2 szklanki gorącej wody

4 łyżki sosu sojowego

3 łyżki pasty miso

2 łyżki wody z kiszonych ogórków lub ewentualnie octu ryżowego

2 łyżki papryki gochugaru

3 łyżki koncentratu pomidorowego

Oraz:

1/3 szklanki oleju

10 ząbków czosnku

1 gwiazdka anyżu

3 cm imbiru

1 łyżeczka pieprzu syczuańskiego, uprażonego i zmielonego

1 szklanka wody

4 grzyby shiitake, zmielone w młynku na proszek

1/2 łyżeczki cukru trzcinowego

1/4 łyżeczki soli

3 kostki tofu / 540 g

1 łyżeczka soli

do podania: szczypior, kolendra oraz szczypta mielonego pieprzu syczuańskiego

Przygotowanie:

1. Grzyby shiitake zalać gorącą wodą, dodać sos sojowy i przycisnąć czymś ciężkim, aby dokładnie się zanurzyły. Pozostawić na przynajmniej 30 minut.

2. Następnie grzyby odcedzić, a płyn zachować. Namoczone shiitake rozdrobnić w małym kubeczku blendera na nieduże kawałki, po czym znowu włożyć do miski i zalać pozostawioną z moczenia wodą oraz resztą składników sosu. Dokładnie zamieszać i odstawić.

3. Czosnek oraz imbir posiekać. W dużym garnku rozgrzać olej, dodać czosnek, imbir, anyż oraz pieprz syczuański. Smażyć przez 1 minutę i wlać przygotowany w misce sos oraz wszystkie pozostałe składniki poza tofu. Gotować na niedużym ogniu przez 15–20 minut.

4. W tym czasie w małym garnku zagotować wodę z solą, tofu pokroić w kostkę i wrzucić do wody. Gotować 1 minutę, odcedzić i gdy gulasz będzie gotowy, dodać do środka. Krótko zamieszać i podawać posypane szczypiorem, odrobiną kolendry oraz szczyptą pieprzu syczuańskiego. Najlepiej smakuje z dużą porcją ryżu, jeszcze lepsze jest następnego dnia.

Oryginalnie to danie przygotowuje się w woku, a także używa się wielu niedostępnych w Polsce składników, takich jak ostra pasta doubanjiang czy też pasta z fermentowanej czarnej fasoli. Dlatego ja przygotowuję je w formie nieco dłużej gotowanego gulaszu, a zamiast trudno dostępnych past używam pasty miso oraz odrobiny wody z kiszonych ogórków. Jak to było? Cudze chwalicie, swego nie znacie?


© Materiały prasowe



Lody z masłem orzechowym i curry

NA 1 DUŻE PUDEŁKO LODÓW:

2 puszki mleczka kokosowego

8 łyżek masła orzechowego

1⁄2 szklanki cukru trzcinowego

1⁄2 łyżeczki przyprawy curry

1⁄2 łyżeczki soli morskiej

1 łyżeczka mąki ziemniaczanej lub ryżowej

1. Do średniego rondelka włożyć wszystkie składniki poza mąką i podgrzewać na średnim ogniu, co jakiś czas delikatnie mieszając. Kiedy płyn będzie ciepły, dodać mąkę i dokładnie wymieszać trzepaczką oraz podgrzewać dalej, do momentu aż zacznie bulgotać. Wtedy wyłączyć ogień.

2. Masę lodową przelać do pudełka na lody i odstawić do całkowitego wystudzenia, a następnie schować do zamrażarki. Przez 4 godziny co pół godziny wyjmować pudełko i mieszać zamarzającą masę łyżką, zaczynając od brzegów, tam gdzie zamarza najszybciej. Im lepiej i dokładniej będzie pomieszana masa, tym lepsze wyjdą lody. Po wyjęciu z zamrażarki pozostawić na 15 minut w temperaturze pokojowej, a potem zjadać - można prosto z pudełka i bez żadnych dodatków.

Mieszanie lodów jest dość uciążliwe, ale to właśnie od tego kroku zależy ich puszystość. Jeśli macie NAPRAWDĘ mocny blender, możecie trochę oszukać i skrócić ten proces o połowę - wystarczy, że zamrożone lody wyjmiecie, poczekacie kwadrans, a następnie pokroicie w kostkę i rozdrobnicie blenderem. Mówiąc szczerze, ja z reguły wybieram tę opcję - dodaje Marta.
  •  Komentarze 6

Komentarze (6)

Spiity Gonzales (gość)

Z całym szacunkiem Pani Marto. Człowiek ma w na stanie w uzębieniu kły. Znaczy mięcho jeść ma, jak każdy szanujący się drapieżnik. Gdybym miał żreć trawę ,to bym był krową i miał też inny układ pokarmowy.

PL (gość)

Wolę pysznego schabowego, gulasz, pulpety, kotlety mielone, devolay, wiejską kiełbaskę itd.

kANT (gość)

Gotowanie bez mięsa jest stare jak świat! Super spostrzeżenie, zawsze były jednostki słabe które nie umiały polować lub żadna grupa polują nie chciała się nimi zaopiekować ;)
Ps. Czemu wszyscy wagę są tak opuchnieci??? Większość were ma tak zniszczona przezroczysta cerę jak pani Dymek i dokładnie tak napuchnietee buźki???? Czego to jest powodem?

mr (gość)

Dziękuje nie chce robić krzywdy tylko biednym roślinkom...

Jan (gość)

Nie może. Dieta ogólnie ma większy zakres ukrytych kruczków itd. Przede wszystkim należy zacząć od tego, że największy wpływ na to co może jeść ma nasza grupa krwi. I tak Osoby, które mają grupę A z reguły nie powinny jeść mięsa, bo mają najmniej enzymów trawiennych przez co mięsa zalega, słabo się trawi, powoduje, że przez nie osoby z grupą krwi A tyją. Zalecana jest dieta w owoce i warzywa, nabiał umiarkowanie. Natomiast osoby z grupą krwi 0, czyli tą najstarszą przestając jeść mięsa po prostu skracają sobie życie, wywołują różne choroby, a to przez to, że osoby z taką grupą potrzebują tłuszczy zwierzęcych, ponieważ słabo przyswajają inne, z roślin jak np. Do tego też trzeba nadmienić, że każdy może mieć alergię na jakikolwiek występując produkt spożywczy, nawet te, które próbuje się określać jako ''zdrowe'' a źle dobrane, do naszej grupy krwi, tolerancji, nawet soczysty owoc, czy produkt bez żadnej chemii może mieć fatalny wpływ na nasze zdrowie. Pozdrawiam, dietetyk.

4707 (gość)

Niestety, nie każdy może być weganinem. Istnieją alergie pokarmowe, przy których należy się żywić prawie wyłącznie mięsem. Na szczęcie w Polsce osób z takim problem jest niewiele.