Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Heleny Lipkówna/Thorn: Wcześniej nikt mi niczego nie czytał...

Bożena Wolska
Z okazji - niedawnego - Dnia Nauczyciela Ewa Burzyńska, bibliotekarka z Lipiej Góry, przysłała wspomnienia Heleny Lipkównej/Thorn, która jako dziecko trafiła w 1945 roku do szkoły w Lipiej Górze.

Z okazji - niedawnego - Dnia Nauczyciela Ewa Burzyńska, bibliotekarka z Lipiej Góry, przysłała wspomnienia Heleny Lipkównej/Thorn. Oto jak widziała ona szkołę w Lipiej Górze w 1945 roku.
Do Lipiej Góry przyjechałam z ukończoną klasą piątą. Niestety, tutaj nie było klasy szóstej i rodzice posłali mnie jeszcze raz do klasy piątej. Potem wprawdzie zrobiono z nas klasę szóstą, ale wyższej już nie było. Po szóstej klasie rozpoczęłam dwuletni kurs przygotowawczy w Chodzieży, a potem już normalne Liceum Pedagogiczne w Rogoźnie.

Dwa lata przeżyte w Lipiej Górze utkwiły najbardziej w mojej pamięci. W szkole nie mieliśmy wtedy podręczników i książek. Z rozrzewnieniem wspominam chwile, kiedy pan Biedroński zaczął nam czytać książkę ,,W pustyni i w puszczy” H. Sienkiewicza. Nigdy przedtem nikt mi nic nie czytał. Była to moja pierwsza książka w życiu. Chłonęłam każde słowo czytającego, a czytał pięknie, wyrażnie z właściwą dykcją. Los Stasia i Nel śnił mi się po nocach. Dla mnie to nie była fikcja literacka, to mój świat się otwierał, moja wyobrażnia pracowała nad dalszymi dziejami bohaterów. Myślę , że właśnie ta piękna opowieść wpłynęła na wybór mojego zawodu. Wtedy już zdecydowanie postanowiłam zostać nauczycielką. Zapragnęłam gorąco również czytać dzieciom tak pięknie jak p. Biedroński. Szkoda , że nauczyciel nie doczytał książki do końca, nie pamiętam z jakiego powodu. Dopiero w liceum dowiedziałam się o dalszych losach Stasia i Nel, gdyż już sama mogłam tę książkę zdobyć i przeczytać.

W szkole lipiogórskiej nie mieliśmy żadnych podręczników szkolnych. Wydaje mi się , że mieli tylko nauczyciele, bo przepisywaliśmy do zeszytów urywki różnych tekstów. Brakowało nam też przyborów szkolnych.

Ławki w klasie były rozmaitych kształtów i wymiarów. To nawet miało swe plusy, bo tuż po wojnie do szkoły chodziły również wyrośnięte i starsze dzieci. Jakże często śmialiśmy się z rozdartych spodni chłopaków, którzy z trudnością wydostawali się ze zniszczonych ławek. Nie przypominam sobie aby nas karano staniem w kącie lub ,,oślą” ławką. Chodzenie do szkoły było lepsze, niż obowiązkowe pasienie krów . Tu rodziły się przyjaźnie, czuliśmy się nową rodziną, Ja biegłam do szkoły ,,na skrzydłach” to był mój drugi dom.

Wszyscy byliśmy raczej równo biedni, chociaż ja uważałam, że nauczyciele są zamożni, bo przecież dostają pensję, Tak naprawdę to nauczycielom nie wiodło się dostatecznie dobrze. Ten kto miał rodzinę, a może była jeszcze choroba w domu, cierpiał niedostatek. Było ciekawe to, że tak naprawdę to ludzie absolutnie nie narzekali. ….
W 1951 roku zdałam maturę i zostałam nauczycielką, pierwsze trzy lata w Szamocinie. Jak bardzo się cieszyłam, kiedy za pierwsza dwumiesięczną pensję kupiłam sobie spódnicę, bluzkę, torebkę i buty- wszystko nowe.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na chodziez.naszemiasto.pl Nasze Miasto